21. WDW
„Stare Żbiki”
Głębiej, nie byle jak, nie po łebkach,
byle liznąć, byle zbyć, ale rzetelnie,
uczciwie, dokładnie.
Nie jesteś zalogowany.
   
załóż konto
Zostań Żbikiem

Rajd październikowy - Rzędkowice 2007

19 października po południu zebrali się wszyscy na Dworcu Centralnym w Warszawie. Zebrało się nas całe mnóstwo - około 25 ludzi. Wszyscy gotowi w podróż do Rzędkowic. Niestety w pociągu wolnych przedziałów nie było, w związku z czym rozłożyliśmy się w co najmniej dwóch wagonach na korytarzach. Uczestnicy umilali sobie czas śpiewankami, grami (jak np. Fasolki), czy też pożyteczną (lub nie) lekturą. Pociąg nie był jedynym środkiem transportu do celu. W Zawierciu zamieniliśmy go na autobus. Do końca nie wiadomo, czy to właśnie tym chcieliśmy jechać (ponieważ pociąg się nieco spóźnił, a nasz autobus odjeżdżał niewiele później). Ostatecznie wsiedliśmy do autobusu z bardzo wyluzowanym kierowcą, który potrafił zmienić trasę, by podwieźć pod dom jednego ze znajomych, czy też poczekać przed sklepem, aż pasażerowie kupią sobie wodę ognistą. W Rzędkowicach leżało nieco śniegu, całkiem przyjemnego. Schronisko dzieliliśmy z jakąś inną grupą, ale nie przeszkadzaliśmy sobie nawzajem. Po tym, jak każdy znalazł sobie legowisko, a także po kolacji nastąpiło Ktulu. Na którym nagle i niespodziewanie dziwka ukradła posążek. A jak tu grać bez posążka?! Dlatego jutro ekspedycja wybrała się na poszukiwania.

Cóż więc było później?

Niezwykle podnieceni niesamowitą zmianą szarej rzeczywistości wepchnęliśmy w siebie śniadanie, bo chcieliśmy iść i szukać zaginionego posążka. Pogoda była bardzo ładna, ciepło, w sam raz na poszukiwania. Minęliśmy jakieś skałki, przedarliśmy się przez zasłonę drzew, w jaskini też go nie było. Ani w jej najbliższym otoczeniu, nawet kilka metrów wzwyż. Trudno było szukać w całej wielkiej kupie. Więc podzieliliśmy się na 3 grupki i się rozdzieliliśmy. Dziwka zostawiała wskazówki. Podążaliśmy za nimi. Czuć było te emocje, to podniecenie. Ona była już tuż tuż. Ona była wśród nas. Tylko które z nich jest tą dziwką? Czy to on? Może ona? A może ja? Tylko jeszcze o tym nie wiem? Idziemy, idziemy. I tak grupy się zbiły w jedność. Jednak w kupie raźniej. Ale kto to był tą dziwką? Głosowanie. Już prawie trafiliśmy, ale nie! Pojawił się tajemniczy jubiler. Podwędził/podharcerzył dziwce posążek? Już ja go dorwę. Tylko wróćmy do domu.

Wróciliśmy. Cały dzień wędrówki, to może coś byśmy zjedli. No i dali nam. Jakieś słodkie jadło, na makaronie i serze białym... Łe... Jeszcze jakiś glut do tego... Ale. Jeść trzeba, żeby być silnym i mieć mięśnie i podobać się dziewczynom.

No i nastąpiła ta chwila. Zdobędziemy ten posążek. Oczywiście powinno go dostać miasto, czyli ja, jako dobry obywatel. Pasjonująca rozgrywka przyniosła niecodzienne zakończenie. Na sali zostało 2 indian, miastowy i bandyta. I cóż? Wygrali w końcu miastowi, a to skubańce jedne... Znaczy bardzo dobrze, jako dobry miastowy się oczywiście bardzo cieszę.

Potem nastąpiła chyba najważniejsza część naszego rajdu. Mianowicie drużyna powiększyła się o dziewczynkę:) Żeby zdementować wszelkie plotki powiem od razu, że dziewczynką tą była dh. Justyna Sadło, która dołączyła do drużyny w tradycyjny sposób – chustowanie przy kominku. Po wszystkim, chętni mogli sobie jeszcze pośpiewać do późnej nocy.

W niedzielę rano pobudka była zdecydowanie za wcześnie. Tak, tak komendant obudził wszystkich o co najmniej 40 minut za wcześnie, co nie spotkało się przyjemnym odzewem uczestników. Jeszcze mniej byli zadowoleni, kiedy to autobus do Zawiercia spóźniał się. W Zawierciu czekając na pociąg zjedliśmy duuuże śniadanie, po czym uczestnicy zajmowali sobie czas graniem w przeróżne planszówki. W pociągu, jak to w pociągu - można było spać, śpiewać, jeść, czytać, nie robić nic - co tylko kto chciał. W Warszawie byliśmy dość wcześnie, aby każdy mógł zdążyć zagłosować, ponieważ był to dzień wyborów do parlamentu.