Kronika
Rajd "Dzień Dziecka 2003" (23-25 V. 2003), Jura Krakowsko-Częstochowa
O matko... mówiła matula by pisać kronikę na bieżąco, a nie z czteromiesięcznym opóźnieniem. Teraz to człowiek niewiele pamięta... A więc rajd zaczął się w piętek 23V na dworcu centralnym około godziny 22:00. W straszliwym tłoku ledwo wcisnęliśmy się do pośpiesznego do Częstochowy (czemu był zapchany - najstarsi górale niewiedzą). I zaczęliśmy koczować na na korytarzu. W tej chwili, ma pamięć jest wstanie wskazać następujący skład: Lilka, Kasia Biestek, Kasia Kowalska, Kasia Lewińska, Ola Dmowska, Marysia Donten, Albert (Łukasz) Bury, Taboret, Ryba, Kuba Pochrybniak, oraz nadmienić: Cyryla, Agnieszkę, Zosię F., Marysię i Adama Z. (elementy naborowe).
Jakoś dojechaliśmy i wysiedliśmy po północy w Częstochowie. Na tamtejszym dworcu PKP napadło nas dwóch gości w mundurach i zadali pytania: "Pielgrzymka z Warszawy?". Oczywiście powiedziałem, że "nie", a na to Lilka - nasza komendantka powiedziała: "tak, tak". I w ten oto sposób, wylądowaliśmy na drugim końcu Częstochowy w świetlicy środowiskowej "Skaut 2".
Po upojnej nocy wyruszyliśmy w trasę. O ile daltonizm mnie nie myli to poszliśmy czerwonym szlakiem. Szło nam całkiem wolno, jakiś podzbiór zamykających udało się zgubić J . Później zrobiliśmy postój i graliśmy w "bar mleczny", później szliśmy i graliśmy w bar mleczny. A na koniec doszliśmy do góry, na zboczach której mieliśmy rozbić obóz.
Pewnie powinienem pamiętać, jak to wszystko się nazywało - ale nie pamiętam. To była góra z jaskinią i ruinami zamku na szczycie... i kiedyś Kasia Biestek uprawiała w tej jaskini parmezan, żeby przyprawić dzika... A już wiem.... zajrzałem do rozkazu KSH..... to był:
Mieliśmy też spotkać tam Onufrego i kogoś jeszcze, kto dojeżdżał później. Ale cóż - nie było ich, a już było ciemno i wszyscy byli głodni (i o to właśnie chodziło). Nie wiem w tej chwili jakim cudem tego wieczoru zdążyliśmy: rozbić obóz, ugotować obiad, zjeść obiad, ustawić ognisko obrzędowe, ukrzyżować Kasię Kowalską i odbyć śpiewanki. W każdym bądź razie zahaczyliśmy o następny dzionek. Muszę chyba tylko dodać, że ognisko obrzędowe było wspaniałe technicznie (i tu ukłon w stronę inż. Jakuba Onufrego Wojtaszczyka).
Następnego dnia wstaliśmy i dość pośpiesznie zwinęliśmy obóz. Plan był taki - Ci którzy mieli mieć maturę następnego poranka (KasiaB), wraz z kilka innymi osobami postanowiły pójść na mszę przed powrotem do Warszawy (żeby mieć to z głowy). Wykonanie miało być takie: grupa szturmowa wraca jak najszybciej do Częstochowy, tam idzie na mszę i wsiada do pociągu o 16:29 na który to mieliśmy kupione bilety. Cała reszta obija się trochę nad jeziorem, po czym wsiada w PKS i spotyka nas w tym samym pociągu. W szczególności "cała reszta" miała nasze bilety.
Więc pobiegliśmy (kościelni) na przystanek PKS'u... i okazało się, że PKS'y nie jeżdżą zgodnie z telefonicznymi informacjami "niuni". Nie udało się dogadać żadnego okolicznego Busa (a było na kilkanaście osób)... Ale w końcu złapaliśmy stopa. Kibic Częstochowskiego żużla podwiózł nas do religijnej stolicy Polski. Tam się dowiedzieliśmy, że w kaplicy Matki Boskiego Częstochowskiej jest msza o 15:30. Jadąc tramwajem, przebierając się w biegu w mundury, gubiąc toporek dobiegliśmy na Jasną Górę o 15:45. O 16:10 - zaraz po komunii wybiegliśmy w drugą stronę. O 16:27 wbiegliśmy na dworzec kolejowy w Częstochowie. Spojrzeliśmy na tablicę odjazdów i się dowiedzieliśmy, że nasz pociąg był jednak 16:21.... J
Następny był o 19 z minutami. Więc się obijaliśmy i leżeliśmy.... i byliśmy w Warszawie koło 22. Fajnie było.
PS. Kasia B, ku swojemu wielkiemu zaskoczeniu, zdała maturę ustną z angielskiego na 5. Zapewne zawdzięcza to konwersacjom, które to odbyła w czasie marszu.