21. WDW
„Stare Żbiki”
Głębiej, nie byle jak, nie po łebkach,
byle liznąć, byle zbyć, ale rzetelnie,
uczciwie, dokładnie.
Nie jesteś zalogowany.
   
załóż konto
Zostań Żbikiem

KRONIKA

Rajd "Dzień dziecka 2002" (7-9 czerwca)

Wiosną roku 2002-go działy się dziwne rzeczy. W pierwszym planowanym terminie rajdu (tj. 25-26 maja) zostaliśmy zaatakowani przez XIV Liceum ogólnokształcące w Warszawie, które ogłosiło niewolę soboty 25-tego. Sobota została rozebrana niemal całkowicie na rzecz lekcji. W gablotce zaistniało ogłoszenie podające nowy termin rajdu: 8-9 czerwca.

Dnia 7 czerwca szedłem sobie spokojnie korytarzem w/w szkoły, gdy nagle zobaczyłem druhnę Katarzynę Biestek. Rozpocząłem konwersację:
- Jadziesz na rajd?
- Tak, a Ty?
- Właśnie się waham. A kto jedzie?
- Dużo fajnych osób: Onufry, siostra Onufrego oraz koleżanka siostry Onufrego i ja.

Przeprowadziłem szybkie rachunki: 1 (Kasia) + 1 (siostra)+ 1 (koleżanka siostry) = 3 1 (Onufry) = 1 ; λ=3/1 = 3. "Biedny Onufry" - pomyślałem - nie opuszczę przyjaciela w tej ciężkiej sytuacji. I w ten sposóbpodjąłem decyzję.

Piątek 7 czerwca był szczególnie ohydny: padał deszcz, wiał zimny porywisty wiatr, wiadomości mówiły o ludziach zabitych przez burzę, prognoza pogody o kiepskich perspektywach na następne dni, rodzice o wycofaniu się z rajdu.

W sobotę 8 czerwca o 5:00 - lało. O omówionej porze, czyli o 6:00 znalazłem się na dworcu. O 6:05 - pusto; 6:10 - pusto; 6:15 - pusto ; 6:20 - pusto; 6-22 pojawia się Kasia Biestek (a jednak nie pomyliłem dworca), 6:30 - Onufry.

Kupiliśmy bilety do Mychowic (Jura Krakowsko-Częstochowska) i wsiedliśmy do właściwego pociągu. Poszliśmy spać, konduktor, dalej spać, konduktor, Częstochowa, osobowy i na końcu Mychowice.

Pada. Znaleźliśmy sklep i kupiliśmy jedzenie. Lokalnym winem okazała się "Kusząca wisienka" ;-) . Z mapy wynikało, że potrzebujemy zielonego szlaku. Nikt spotkany go nie widział. Przestało na chwilę padać, więc postanowiliśmy zjeść śniadanie. Usiedliśmy w ustronnym miejscu, czyli między drogą, a magistralą kolejową. Już prawie rozpoczęliśmy konsumpcję, gdy przejechał radiowóz. Nic w tym by nie było dziwnego, gdyby nie koleś w dresie, który go gonił. Tak naprawdę, to była ich dużo - a każdym miał numerek na koszulce.

Lunęło jak z cebra. Zwinęliśmy się i w drogę -ekstrapolując przebieg zielonego szlaku, który spotkaliśmy 6 km dalej.Odpoczęliśmy w kamieniołomie. Obejrzeliśmy skamieniałe ślimaki i poszliśmy dalej. Padało z dłuższymi przerwami. Przeszliśmy skałki, las i wyszło słońce. Odpoczęliśmy chwilę.Doszliśmy do najbliższej wsi w której okazało się, że był otwarty sklep...: "Turystyczno-wspinaczkowy". Podjechaliśmy PKS'em do Kotowa, skąd udaliśmy się do Mirowa. Liczyliśmy, że zastaniemy tam wolną jaskinię, ale się zawiedliśmy.

Przestało padać. Rozbiliśmy namioty. Zjedliśmy znalezione poziomki i zaczęliśmy przygotowywać obiad - tradycyjny zanętnik. Używaliśmy do tego jednak lokalnego ekwiwalentu ogniska, czyli kuchenki benzynowej. Obeszło się bez wybuchu.

Całą noc nie padało. Naczynia nie zostały pozmywane. Obudziliśmy się o drugim dzwonieniu kościoła tj. o 11.00 po południu. Zwinęliśmy obóz i udaliśmy się w drogę powrotną. Jakub Onufry Wojtaszczyk rozerwał gumkę od namiotu. Przesiadaliśmy się w Koluszkach. Stamtąd w pociągu PKP (Pewność Komfort Punktualność) spędziliśmy godzinę na korytarzu.

Na centralnym odśpiewaliśmy "Bratnie słowo" i udaliśmy się do domów.

Taboret