21. WDW
„Stare Żbiki”
Głębiej, nie byle jak, nie po łebkach,
byle liznąć, byle zbyć, ale rzetelnie,
uczciwie, dokładnie.
Nie jesteś zalogowany.
   
załóż konto
Zostań Żbikiem

KRONIKA

Zimowisko Mała Rawka - 2000

Wyjazd prowadziła Kasia Lorenc, a poniewczasie dołączyła też drużynowa (ta ruda - Marta Sz.). Kadrę stanowili podówczas jeszcze dosyć młodzi Klara i Marek. Marta Szczerbakowicz przygotowywała swoją pracę magisterską z psychologii i bylismy jej królikami doswiadczalnymi: Mieliśmy za zadanie w grupach rozwiązac następujący problem: Jak zapobiec temu, żeby gdzieś w Kanadzie niedźwiedzie brunatne nie atakowały transformatorów. Chodziło o to, żeby wygenerować jak najwięcej pomysłów i badana była skuteczność pracy w różnych formach. Nie wiem jednak, czy teza Marty się w tym eksperymencie potwierdziła.

Ważnym punktem zimowiska była gra Kasi, w której celem uczestników było znalezienie sobie wybranego partnera życiowego. Mimo, iż postać za którą dostawałem najwięcej punktów wcale nie podzielała mojej ku niej skłonności, wpadłem na pomysł, aby unieszkodliwić obiekt jej z kolei pożadania, co stanowiło wyjście do dalszej gry.

Moje najbardziej dramatyczne wspomnienia z tego wyjazdu, porównywalne z tymi sprzed roku, wydarzyły się w gronie trzech osób: Bolek, moja siostra i ja wybralismy się pewnego dnia na połoninę Caryńską. Mam wrażenie, że nikt inny nie poszedł dlatego, że im się nie chciało, a nie dlatego, że mogli się spodziewać wyjątkowo złych warunków. Zresztą na grań dostalismy się piorunem. Tyle, że na górze była mgła, która nie pozwalała widzieć dalej niż na kilka metrów, wiatr zwalał z nóg, a szlak mogły sugerować tylko czyjeś stale przysypywane niemiłosiernie ślady. Ledwie godzinę trwała nasza walka z demonem zimy, a stracilismy siły i gdyby nie charakter Bolka, z którego zwykło się żartować, Joasia byc może by gdzieś tam została. Udało nam się wycofac z drogi. Przyznaję jednak, że poraziło mnie tego dnia piekno form, w które może przyodziać lodowy wicher zwykłą kępke trawy.

Z obecnością śniegu możnaby związać jeszcze biegówki, grę w jo-jo, walkę na snieżki, udaną wyprawe na Caryńską, której stok był tak oblodzony, że szczęśliwemu trafowi zawdzięczamy, że nie stoczyliśmy się. Było w tych spacerach dużo ducha Adama, który jak zwykle znalazł jakiś strumień który musieliśmy forsować bez użycia mostu.

Onufry, Qba i Kasia R. organizowali w tym czasie kurs drużynowych. To spowodowało, że wyjazd był jeśli chodzi o skład osobowy dość egzotyczny. Wziąłem ze sobą Kacpra, kolegę z warsztatów teatralnych. Nie został chyba zaakceptowany przez innych, z wyjątkiem Maćka, który tez dużo już z nami nie pojeździł. Prawde mówiąc, miałem nadzieję, że Kacper będzie próbował zdawać kwietniowy egzamin, ale ten podsumował, że w drużynie można robić dużo rzeczy i nie zaistniał już potem. Bardzo miło też wspominam obecność Jarka: Otóż prowadził on rozgrzewki dla chętnych i dzieki niemu po raz pierwszy od dwóch lat miałem odwagę zrobić przewrót. Nic się nie stało, śnieg był miękki. Wprawdzie jeszcze potrwa, zanim uda mi się zrobić analogiczny manewr w tył, ale dało to jakiś początek. Zimowisko było pierwszym wyjazdem Krzyśka. Wprawdzie poznaliśmy się lepiej dopiero rok póżniej, ale jego niepozorne zaangażowanie w wyjazd dawało się wyczuć. Ni stąd ni zowąd pojawił się Henryk. Prowadził zajęcia na uniwersytecie, stąd znali go Qba i Kasia R., ale na zimowisko został zaproszony przez kogos innego. Rozmawialiśmy trochę. Potem widzieliśmy się jeszcze gdzieś na szlaku.

Jeśli chodzi o oficjalną część to Ewa została zachustowana. Pół roku póżniej składała juz przyrzeczenie. Członkami drużyny zostali też wtedy Ania Borkowska i Jasiek.

A na pamiątkę ułożylismy piosenkę "Połonina" z podkładem jak do "Pacyfiku" i refrenem:

Hej, kogoś zwiało znów,
Przepadł krzycząc jakiś druh.
Hej, Marku, policz sam,
Jaki jest obozu stan!