21. WDW
„Stare Żbiki”
Głębiej, nie byle jak, nie po łebkach,
byle liznąć, byle zbyć, ale rzetelnie,
uczciwie, dokładnie.
Nie jesteś zalogowany.
   
załóż konto
Zostań Żbikiem

KRONIKA

Obóz sierpiowy 2000 (Roztocze 23-08-2000 - 1-09-2000)

Kiedy to było, o pani... (łatwo zgadnąć, oczywiście, że w roku 2000 - a teraz mamy 2004. I ja mam kronikować...).

W związku z trudnymi okolicznościami nie będzie to kronika obozu sensu stricte. Nie podam trasy obozu, nie powiem, którędy szedł zastęp "Bo Cię Bolem Poszczuję" i czy spotkał się z zastępem "Patrz na Klatę", ani nawet, czy te dwa zastępy kiedyś się rozdzieliły. Bo nie pamiętam.

Obóz był na Roztocze w ramach propagowanej przez Martę idei, że w Polsce piękne są nie tylko góry. Faktycznie, Roztocze też jest ładne. Pamiętam na przykład, że ma bardzo atrakcyjny kamieniołom, w którym spędziliśmy jedną bardzo fajną noc... Było przez większość czasu upalnie i gorąco. Łaziliśmy zwiedzając roztocze chyba z dziesięć dni, przy czym większość czasu w niepełnym składzie - ekipa dojazdowa, w której na pewno byłem ja - Onufry - i Adaś, dojechała kilka dni po rozpoczęciu obozu, za to większość obozu wyjechała zdecydowanie przed zakończeniem obozu (co o ile dobrze pamiętam zaowocowało m.in. wcieleniem wszystkich zastępów do jednego zastępu, o nazwie bodajże "Zastęp nie mający Wachty"). Zwiedzaliśmy, łaziliśmy i badzialiśmy się. Po nocach spaliśmy w namiotach, w owym czasie niekoedukacyjnych, a między dniami a nocami działy się ważne rzeczy. Tych na obozie było wiele - Przyrzeczenie składały obydwie części rodzeństwa Grabowskich (wtedy jeszcze było ich tylko dwie sztuki) - Marek na ognisku układanym niezbyt fortunnie przeze mnie, które dzięki ekspresowemu wykonaniu Pejzaży dotrzymało do wyznaczenia strażnika ognia na jednej płonącej żagwi, zaś Ewa przy pięknym studzienkowym ognisku ułożonym przez Adama, który zapowiedział, że jeśli to się nie rozpali, to on wrzuci Krzyż do ognia...

Z ważnych wydarzeń Marta Sz, opuszczając nas w połowie obozu złożyła na ręce rady drużyny granatowy sznur. Komendę obozu też złożyła, tę akurat na moje ręce. Następczyni Marty - Kasia R. - została wybrana później, na wrześniowej Radzie Drużyny, a tymczasem mieliśmy bezkrólewie. Najlepiej pamiętam samą końcówkę tego obozu. Niewielką grupą przemierzaliśmy wschodnią część Roztocza. Pierwszego dnia tej wędrówki zaczął nas dopadać deszcz, więc zaczęliśmy się w najbliższym miasteczku rozglądać za noclegiem, i qba znalazł, tak jak to on potrafi, gospodarstwo agroturystyczne w cenie chyba 5 złotych od osoby, z dwuosobowymi pokojami, miejscem na ognisko i wanną, w której prawie się wszyscy pomieściliśmy. Następnego dnia poszliśmy zaś szlakiem św. Alberta do miejscowości, której nazwa uchowała się być może jeszcze w jakimś rozkazie z tamtego czasu, ale nie w mojej głowie, gdzie nocowaliśmy w gminnym domu kultury pod zrujnowanym stołem ping-pongowym. W sklepie jedyną rzeczą do położenia na chleb, jaką można było dostać, był majonez... Przeterminowany, niestety, więc pan sprzedawca nie chciał nam go sprzedać. Nie myślałem, że jeszcze wciąż do takich miejsc da się trafić - ciekawe zresztą, jak teraz tam wygląda...

Może pora znów odwiedzić Roztocze?