KRONIKA
Zimowisko Turbacz
Siódmego lutego 1998r.,co dziwne rano, nie wieczorem, spotkaliśmy się na Dworcu Wschodnim. Już na Centralnym napotkaliśmy na pewne trudności, nasz pociąg stał tam dwie godziny. W tym czasie działy się niestworzone rzeczy. Po peronach przewalało się mnóstwo policji, która co chwilę wywalała kogoś z pociągu. Dziwnym fartem miejsca, które zajęliśmy, z wyjątkiem jednego, nie były zarezerwowane, więc dotarliśmy spokojnie do celu.
Po wyjściu z pociągu zaczęliśmy iść. Pogoda była przepiękna, cieplutko jak na zimę, a na niebie ani jednej chmurki. Po kilku godzinach zaczęło się ściemniać. W schronisku po drodze postanowiliśmy zjeść obiad, a był nim obrzydliwy bigos. Ponieważ było późno właścicielka schroniska, twierdząc, iż sobie nie poradzimy chciała wezwać GOPR. Pół godziny tłumaczyliśmy jej, że nie potrzebowaliśmy pomocy i dotrzemy na Turbacz o własnych siłach.
Wyruszyliśmy w dalszą drogę. Dzięki jasno świecącemu księżycowi nie mieliśmy problemów z odnalezieniem szlaku. W końcu dotarliśmy na miejsce. Zimowisko nie było oficjalne, więc nie było rzeczy związanych z harcerstwem. Ogólną myślą przewodnią była dobra zabawa.
Dużo czasu spędziliśmy w schronisku grając w różne gry. Tak, na przykład, przez kilka kolejnych wieczorów graliśmy w monopol, a dokładnie 3 monopole w jednym ( ich plansze były połączone rogami). Oczywiście gra miała również wątek matematyczny, wynikający z niekompatybilnej waluty ( każda plansza była w innym wydaniu).
Oprócz maximonopola, mieliśmy też inne rozgrywki. Graliśmy w kółeczka, labirynt oraz oczywiście twistera. Były również dwie gry fabularne - "Jest król"(tę koncepcję chyba każdy zna), oraz gra Jarka i Marty, w której Kasia R. inteligentnie, głosując na swoją niekorzyść, doprowadziła do porażki swojej drużyny.
Oczywiście nie cały czas przesiedzieliśmy w schronisku - przecież był super śnieg. Chodziliśmy na różne wycieczki. Jak szliśmy na rympał, Onufry zapadł się tak, że z trudem wyszedł, a to chyba daje wystarczający obraz tego, co tam się wyprawiało.
Jeździliśmy również na dupolotach. Między innymi wjechaliśmy w Martę i Jarka.
15. luty był dniem naszego powrotu. Przez cały czas zimowiska był przepiękny śnieg, jednak w tym dniu się znacznie ociepliło i zaczęła się odwilż. Właściwie schodzenie z Turbacza polegało na spływaniu wraz z błotem i mało kto wyszedł z tego czysty. Wsiedliśmy w pociąg i pojechaliśmy do domu.