21. WDW
„Stare Żbiki”
Głębiej, nie byle jak, nie po łebkach,
byle liznąć, byle zbyć, ale rzetelnie,
uczciwie, dokładnie.
Nie jesteś zalogowany.
   
załóż konto
Zostań Żbikiem

KRONIKA

Styczniowy 2003 (Pomiechówek)

No i się zaczęło. Tak się rozbestwili ci ludzie, że nie dość, że nie są członkami drużyny, nie dość, że w ogóle są członkami bratniej organizacji, to jeszcze mają czelność rajdy u nas organizować. Dla przykładu taki Marcin zorganizował rajd styczniowy, który to tradycją wieloletnią i jak świat światem był na bagna, a on nie dość, że nas na bunkry wyciągnął, to jeszcze było fajnie. Ale od początku.

Początek to był na dworcu Gdańskim, co już samo w sobie było niezłą ewenementą, acz chyba nieprawdą jest, że część osób na rajd nie dotarła, bo nie umiała tamże trafić. Pojechaliśmy sobie kolejką do miejscowości Pomiechówek, przez cały czas uprawiając sekretne konszachty w różnych podzespołach. Bo było tak, że było multum różnych spraw do załatwienia, o których różni ludzie nie mogli wiedzieć. Dla przykładu od razu po przyjeździe (no, może nie całkiem od razu, ale prawie) odbył się kominek. Zgodnie z nową świecką tradycją kominek prowadził ktoś, kto jeszcze nie prowadził kominka - tym razem Marysia, a na kominku chustę dostał ktoś, kto jeszcze jej nie miał (to akurat nie zaskoczenie), czyli Michał. Do tego jeszcze pierwsza osoba od dawien dawna, a konkretnie to od czasów Kasi Rucińskiej zdobyła i miała przyznany stopień wędrowniczki, a imię jej Kasia Biestek. I śpiewaliśmy, i kominek był otoczony gałęziami z pobliskiej dekoracji, i pięknie było i sympatycznie i razem. Naprawdę, ci którzy byli, to potwierdzą. A potem jeszcze pośpiewaliśmy trochę i tak cudownie się czując, że jej, położyliśmy się spać (poza tymi z nas, którzy grali w ping-ponga do rana).


Żeby zburzyć ten radosny nastrój Dżoanna i Kasia R nad ranem wyjechały. Reszta zaś udała się do bunkra, który został przez Marcina namierzony nieopodal. Dokonaliśmy w świetle latarek wstępnej penetracji bunkra (odkrywając przy okazji nietoperza usiłującego spokojnie spać), a następnie wyszliśmy na zewnątrz, gdzie Marcin podwiesił już liny do zjeżdżania. Wszyscy oczywiście dzielnie i bez strachu podeszliśmy do wyzwania zjechania na linie bunkra, a jeżeli niektórzy, np. ja, długo wahali się przed przerzuceniem ciała przez krawędź to tylko dla zmylenia przeciwnika. A niektórzy, nie wypominając, to nawet dwa razy zjechali. Potem jeszcze, żeby Marcin też sobie bunkier obejrzał, weszliśmy tam ponownie, ale tym razem jako źródła światła używając zapałek (dzięki czemu dowiedzieliśmy się, że tak naprawdę to było tam całkiem jasno). Pospacerowaliśmy trochę, uznaliśmy, że mamy ten bunkier nieźle opanowany i wróciliśmy do domu. Po drodze (która była generalnie skuta lodem, szczególnie na sprytnym skrócie przez las mało kto nie miał z podłożem bliższego kontaktu) znaleźliśmy pieniek, który planowaliśmy przemienić w tabliczki dziękczynne. Piłowaliśmy go w domu (my - znaczy się męska część ekipy, głównie Taboret) chyba przez godzinę, bez wielkich sukcesów, i byliśmy niesamowicie wdzięczni gdy niewiasty skończyły robić zanętnik i zawołały nas na obiad, dzięki czemu bez plamy na honorze mogliśmy rzucić tę robotę...

W domu oprócz ciepłego obiadku czekały nas zajęcia Kasi Biestek z zapamiętywania. Ale to były zajęcia... Nie dość, że nauczyłem się czegoś, co nawet teraz mi się trochę przydaje, to miałem wiele radości, gdy wraz z Marcinem kojarzyliśmy z różnymi rzeczami kredki. A potem jeszcze kolejna niespodzianka tego rajdu. Ku zaskoczeniu niektórych Marcin na tym rajdzie miał osiemnastkę, więc sprytnym taktycznym manewrem złożyliśmy mu nagle życzenia i wnieśliśmy tort urodzinowy (proces produkcji którego taktycznie przemilczmy). Dmuchał świeczki do góry nogami, i to, że był z bratniej organizacji nijak mu nie pomogło.

Tej nocy imprezowaliśmy nieco mniej, zmęczeni trudami poprzedniej. Rano wyselekcjonowana ekipa ruszyła na targ dokonać zakupów, a potem inna ekipa ruszyła do kościoła. Po mszy udało nam się dzięki staraniom Kasi i Taboreta odśpiewać modlitwę harcerską, a następnie już tylko posprzątać, pożegnać gościnną szkołę w Pomiechówku i spowrotem koleją na Gdańską.