21. WDW
„Stare Żbiki”
Głębiej, nie byle jak, nie po łebkach,
byle liznąć, byle zbyć, ale rzetelnie,
uczciwie, dokładnie.
Nie jesteś zalogowany.
   
załóż konto
Zostań Żbikiem

Kronika

Obóz sierpniowy (16 - 29 sierpień 2001)

Dla najbardziej zapalonych obozowiczów, obóz rozpoczął się w czwartek 16 sierpnia na dworcu Centralnym w Warszawie. Stawili się: Piotr Przytycki (tymczasowy komendant), Marek Grabowski (kwatermistrz), Lilka Krych, Kasia Biestek, Anna Jasińska, Ewa Grabowska, Taboret, Ryba, Kuba Zieliński, , Janek Sikora, Kuba Pochrybniak i Piotr Biestek. Oczywiście "spokojnie" zajęliśmy miejsca w pośpiesznym relacji Warszawa-Koszalin. W ten to sposób w/w grupa znalazła się o 2.45am w Gdańsku. Niewiele później znaleźliśmy prawie ustronne miejsce (aż półtora kilometra do najbliższej cywilizacji), wyposażone w strumyk. Po rozbiciu obozu, o szóstej rano odśpiewaliśmy pożegnanie dnia i udaliśmy się na zasłużony spoczynek.

Następny dzień (17 sierpnia - piątek) spędziliśmy grając i bawiąc się. Piotr Przytycki i Ania Jasińska postanowili zaliczyć "namiot zastępczy". Testowanie wodoszczelności tych konstrukcji dostarczyło dużo zabawy. Ponadto Piotr otworzył próbę "trzech piór". Następnego dnia czekał go głodomorek.

Już przy śniadaniu następnego dnia (18 sierpnia - sobota) ową próbę zakończył. Tego dnia zaliczyliśmy plażę, morze i lody w Sopocie.

W niedzielę przenieśliśmy się przy pomocy darmowego autobusu linii Hit do Trójmiejskiego centrum handlowego. Następne SKM-ką (szybką koleją miejską) do Wejcherowa, gdzie mieliśmy przyjemność pocałować klamkę schroniska młodzieżowego (nieczynne z powodu urlopu). Ku naszej radości, owe miasto było wyposażone w czynną bazę biwakową ZHP, gdzie się rozbiliśmy.

Następnego dnie pożegnaliśmy tymczasowo kwatermistrza, który miał ochotę spędzić dwie doby w lesie. Przy okazji zaliczał sprawność "wygi". Reszta grupy udała się nad oddalone o 9 km jezioro Wyspowo, gdzie aura wykąpała wszystkich (ponoć także ognisko Marka Grabowskiego). Nie śmiał bym nie wspomnieć o posiłku przyrządzonym po powrocie przez Rybę i Kubę Z. Była to udana adaptacja indyjskiego żarła w polowych warunkach. Podano ryż zasmażany z cebulą, pieczarkami, marchewką, czosnkiem, kapustą, ..., ... . Wieczorem dołączyła do nas reszta zespołu ( Jakub Onufry Wojtaszczyk [Komendant], Piotr Cerobski, Kasia Lewińska, Kasia i Marek Rucińscy oraz Paweł Woźniak). Oddzielnie dojechała też Klara (nowy kwatermistrz).

We wtorek bogowie deszczu zezwolili na odbycie podróży w stronę Domatowa. Do celu nie dotarliśmy, ale rozbiliśmy się 5 km od Piaśnicy. Grupa szturmawa, zdobywająca sklep, odnalazła także Marka Grabowskiego (żywego).

W środę (22) odbyła się całodzienna gra z serii "Jest król". Wieczorem było ognisko obrzędowe na którym: druhna Kasia Biestek złożyła przyrzeczenie harcerskie oraz zdobyła stopień pionierki. Ojcem jej został Marek Grabowski. Piotr Przytycki zdobył Znak służby kulturze, a Taboret został zachustowany.

W czwartek przegrupowaliśmy się. Opuścili nas Grabowscy, Janek Sikora oraz Kasia Rucińska. Oboźną została Kasia Biestek. Tego dnia doszliśmy do Żarnowca, zaliczając po drodze kąpiel w jeziorze. Nocowaliśmy w schronisku. Była nawet ciepła woda. Następnego dnia próbę "trzech piór" rozpoczynał Paweł Woźniak.

Piątek był tzw. "dniem na MAXA". Komenda postanowiła wcisnąć tyle zajęć, ile się tylko da. Pisaliśmy listy do siebie, układaliśmy wyklejanki z użyciem protokołów komunikacyjnych oraz poszliśmy nad morze. Po drodze handlowaliśmy systemem wartości. Na plaży graliśmy w yoyo. Odbyło się kilka emocjonujących pojedynków m.in. Onufry - Taboret w zapasy (wynik 1:0). Wieczorem było pół godziny ciszy. Ponad połowa osób zasnęła. Na dobranoc odbyła się "rozmowa o miłości" prowadzona przez Onufrego. Paweł zakończył głodomorka pozytywnie i rozpoczął milczka.

Następnego ranka Paweł zakończył próbę milczka odpowiadając na "cześć" Klary. Po spożyciu pieczywa czosnkowego na śniadanie, wzięliśmy plecaki i poszliśmy w stronę Białogóry. Tu nastąpiło kolejne zmniejszenie grupy. Pozostali tylko: Onufry, Kasia Biestek, Klara, Lilka, Marek Ruciński, Paweł Woźniak, Taboret oraz Piotr Cerobski oraz dokładnie jeden mały kociołek. Za Białogórą rozbiliśmy tymczasowy obozik. Następne dwa dni mieliśmy spędzić na chatkach.

O zbrodniczej godzinie 6.05 w niedzielę zadzwonił budzik w namiocie druhny oboźnej. Następnie obudziła ona Taboreta i Onufrego. Zamundurowali się i poszli całą trójcą ... do kościoła oraz po zakupy. Co się działo w obozie w tym czasie nie wiem, jednak gdy trójca wróciła obóz był już spakowany.

Przenieśliśmy się głębiej w las. Na śniadania postanowiliśmy zrobić placki z mąki, soli i wody. Po zrobieniu ich i spożyciu rozpoczęliśmy budowę jednej dużej chatki. Byłaby ona wspaniała, piękna i wygodna, gdyby budowy nie przerwał nam nagły i niespodziewany przyjazd straży pożarnej. Wkrótce po nim pojawił się pan gajowy. Wprawdzie ognisko było już zalane i przekopane, ale nie było zamaskowane. Byli wyraźnie nie zadowoleni. Twierdzili, że od dwóch tygodni nie padał deszcz i mogliśmy zrobić poważny pożar. Onufry nad gajowym popracował ( przytakiwał i przepraszał) i zamiast więzienia skończyło się na upomnieniu i spisaniu danych z ponoć nieważnego dowodu Onufrego. Na tym kończy się historia "o panu gajowym", a zaczyna się historia "o niebieskich jajkach".

Otóż wśród produktów nabytych w sklepie znalazły się 24 jaja kurze. Planowaliśmy na obiad zrobić jajecznicę, a nagły i niespodziewany atak pana leśniczego pokrzyżował nasze plany. Musieliśmy przejść kilka lub kilkanaście kilometrów, a zachowanie jaj w całości było by bardzo trudne. Lilka wpadła na genialny plan pt. "nabić jajka w plastikową butelkę". Opracowano stosowną do tego technologię i plan wykonano. Zwinęliśmy obóz i poszliśmy do Kopalina. Po długich poszukiwaniach znaleźliśmy dość tani i luźny camping, gdzie się rozbiliśmy.

W poniedziałek (27) z rana przystąpiliśmy do robienia jajecznicy. Onufry obejrzał przygotowaną wcześniej butelkę i stwierdził, że jajka są niebieskie. Kwatermistrz rozdysponował zakupienie następnych 24 jajek, co wkrótce wykonano. Jednak później się okazało, że niebieskość jajek była tylko złudzeniem optycznym, spowodowanym zgrubieniem denka w butelce. Tego śniadania zjedliśmy jajecznicę z 48 jajek.

Podczas posiłku ważyły się dalsze losy obozu. Pan gajowy uniemożliwiając organizację "chatek" zepsuł cały plan reszty obozu. Postanowiono wtedy wcześniej wrócić do Warszawy - tj. jeszcze tego samego dnia w nocy. W campingowym sklepiku dowiedzieliśmy się, że jest autobus do Wejhorowa wieczorem po 21. Jednak ekipa udająca się do sklepu stwierdziła, że ten autobus jeździ tylko w wakacje, a według Wejherowskiego PKS'u kończyły się 26 sierpnia. Po śniadaniu zaczęło padać. Pośpiesznie wrzucono wszystkie rzeczy do jednego namiotu, a cała reszta osób ( ośmioro) zebrała się w drugim namiocie. Odbyły się śpiewanki. Minęła pierwsza i nadal padało, Taboret zdeklarował się, że pójdzie do najbliższego miasteczka (2x8 km.) i sprawdzi odjeżdżające stamtąd autobusy. Jednak udało mu się pożyczyć rower, którym to plan wykonał, nie przynosząc dobrych wieści. Musieliśmy wracać jednak następnego dnia . Około czwartej Onufry z Lilką odczuli pustkę w żołądku. Postanowili mimo trwających opadów rozpalić ogień. Udało im się to. Bogowie deszczu docenili ich i wyłączyli deszcz. Niedobra druhna oboźna zagnała wszystkich do mokrego lasu, po chrust. Na obiad były ziemniaki z ogniska z masełkiem lub rakotwórczym masełkiem czosnkowym oraz kiełbasa.

We wtorek rano się zebraliśmy i przyjechaliśmy do Warszawy. Podróż odbyła się prawie bez przygód. Jedynie opiekun apteczki zrobił fałszywy alarm w SKM'ce, twierdząc, że apteczka została na peronie. Okazało się, że jednak była w pociągu.

W Warszawie powitała nas druhna drużynowa, która od razu się ulotniła. Na zakończenie obozu odbył się kominek pożegnalny. Wszyscy się wtedy nauczyliśmy, że nie należy wrzucać karteczek do świeczki, gdyż grozi to pożarem lub w najlepszym wypadku zalaniem wykładziny stearyną.