21. WDW
„Stare Żbiki”
Głębiej, nie byle jak, nie po łebkach,
byle liznąć, byle zbyć, ale rzetelnie,
uczciwie, dokładnie.
Nie jesteś zalogowany.
   
załóż konto
Zostań Żbikiem

KRONIKA

Sylwester 2000 (Krzywa)

Przypadł mi zaszczyt kronikowania jednego z najwspanialszych wyjazdów drużyny - przynajmniej moim zdaniem, ale nie tylko moim zresztą - Ewa, Lilka, dużo osób tę opinię podziela.

Mówimy o Sylwestrze Drużynowym Krzywa 2000.

Szkoda, że zaszczyt ten przypadł mi trzy lata po fakcie, kiedy pamięć o tym, o co tak właściwie chodziło nieco już się nadwyrężyła...

Choć nie! Chodziło o to, że kilkoro zapaleńców rzuciło pomysł wyjechania razem na Sylwestra. Drużyną i okolicami. Ekipę organizacyjną stanowiło koniec końców trzyosobowe grono - Qba jako komendant, Ewa jako oboźna i Kuba Z. jako kwatermistrz. Założenie zaś było takie, że jedziemy razem dlatego, że się lubimy i będzie nam dobrze razem. I każdy robi co chce.

Lokalizację wytrzasnął chyba Qba, a była nią w każdym razie szkoła w Krzywej w Beskidzie Niskim. Szkoła była grzana piecem, miała trzy pomieszczenia (z których jedno uznaliśmy za sypialne, drugie za imprezowe, a trzecie za rezerwowe), i była śliczna. Realizacja założeń była taka, że przede wszystkim ludzie spali o różnych bardzo dziwnych porach. Każdy oczywiście w innej. Czego wynikiem były między innymi naloty na pokój sypialny o pierwszej czy drugiej w nocy, walki o prawo do snu o drugiej popołudniu, całe długie dni spędzone w śpiworach, walki ludzi w śpiworach i wiele innych rzeczy...

A co robiliśmy, gdy nie spaliśmy? Oj, wiele rzeczy. Spacerowaliśmy nieco (między innymi do Bartnego - wtedy właśnie wchodziła do drużyny piosenka "Bartne", do której słowa ułożył pan Diduch, który też pomógł nam załatwić tę szkołę).

Pewnego dnia sprowokowani lekturą przez kogoś (ja podejrzewam Qbę i Rybę) czasopism Bravo i Bravo Girl odegraliśmy małe przedstawienie teatralne oparte o jedno ze znalezionych tam opowiadań (co można obejrzeć w Galerii na zdjęciu zatytułowanym "Przedstawienie z Bravo Girl").

Innego razu z kolei zdecydowaliśmy się na ucztę. Każdy wyciągnął z plecaka wszystkie słodkości, które miał, wyłożyliśmy wszystko na stół i zaczęliśmy się zażerać... Nie daliśmy rady, niestety. Wszystkie kwaskowate słodycze zeszły bardzo szybko, chyba jeszcze do tego woda nam się skończyła, i spora część z tych słodyczy jako dowód naszego niepowodzenia leżała potem w sali imprezowej.

Wart wspomnienia jest też oczywiście sam dzień sylwestra. Większą jego część poświęciliśmy na grę w przygotowane przez samozwańczą ekipę "Jest Król" oparte o motywy obozu harcerskiego. Część z nas zdobywała stopnie, część przyjmowała Przyrzeczenia (w pewnym momencie Joasia zmonopolizowała lilijki instruktorskie, co groziło uniemożliwieniem składania Przyrzeczeń, gdyby ktoś zagrał Znów Wędrujemy, ktoś poprosił na swoim ognisku o Jaworzynę, unieszkodliwiając ognisko dnia następnego), furorę zrobiły oczywiście bluzy mundurowe unisex, na końcu chyba przeszliśmy drużyną do SH, ale głowy nie dam - może do ZHRu, a może się rozwiązaliśmy (jestem prawie pewien, że ugrupowanie walczące o pozostanie w ZHP nie odniosło sukcesu).

Wieczorem zaś przyjechali Krzyś i Łania, i zaczęła się bogato udokumentowana fotografiami impreza, ze strojami wieczorowymi, wieczorem przy świecach, specjalnym sylwestrowym kisielem oraz wieloma innymi atrakcjami.

A tak naprawdę to najfajniejszy był czas obok tych wydarzeń - czas po prostu bycia sobie razem i cieszenia się tym, gadania głupot i mądrych rzeczy, robienia razem jedzenia (nie było formalnych wacht, ale jakoś to działało - zawsze ktoś miał ochotę napalić w piecu, a kto inny zrobić jeść, a jeszcze ktoś pójść po zakupy)... Taka idylla.

Naprawdę.