21. WDW
„Stare Żbiki”
Głębiej, nie byle jak, nie po łebkach,
byle liznąć, byle zbyć, ale rzetelnie,
uczciwie, dokładnie.
Nie jesteś zalogowany.
   
załóż konto
Zostań Żbikiem

RAJD LISTOPADOWY

Spotkaliśmy się o 21:00 na uroczyste śpiewanki. O 22.21 rozpoczął się kominek, podczas którego przyjęliśmy Agnieszkę do drużyny (zostań z nami! :) ). O 23.30 nasz spokój zakłócił pan ochroniarz. Krzyczał, że czas dobiegł końca i w ogóle to "wyjazd!". Na szczęście Michał pokazał mu jak należy zwracać się do ludzi. Pan przeprosił i obiecał poprawę (trzymamy kciuki ;) ).

Na dworcu - jak na dworcu. Pociąg spóźniony 30 min. Czas na drzemkę i na kwaszeniaczka. Gdy nadjechał miał już niewiele miejsca na piętnastoosobową grupę. Musieliśmy skorzystać ze sprawności wyłamywacza. Krzyś otworzył przedział przy pomocy klamki przywiezionej z domu. Szybko okazało się, że przedział ten był zarezerwowany dla ochrony pociągu i musieliśmy szybciutko zająć inny. Tym sposobem zyskaliśmy trzy przedziały: jeden śpiewankowy, drugi przeznaczony dla miłosników gier, a trzeci - spankowy. Główną cechą śpiewanek były… gry logiczne. Izę pochłonęły doszczętnie. Dodatkową mobilizacją były komentarze Michała "To proste", "Nie tędy!". O trzeciej zaśpiewaliśmy "Muchę w szklance lemoniady", by przespać się choć trochę przed nadchodzącym wysiłkiem.

Rano wysiedliśmy w Nowym Targu, gdzie zostaliśmy napadnięci przez pana busiarza i zaagitowani do skorzystania z jego usług. Bezpiecznie dojechaliśmy do Obidowej, skąd jedynie dwa kroki dzieliły nas od schroniska Stare Wierchy. Góry przywitały nas piękną pogodą. Słoneczko przyjemnie łaskotało nasze lica odbijając się od śniegu, który kusił, by zlepić go w kulkę i rzucić w najbliżej stojącą osobę. Po chwili znaczna część ekipki turlała się, by uchylić się od śnieżek. Rozgrzani zabawą zrzuciliśmy kurteczki, bluzy, swetry i pomaszerowaliśmy do schroniska. Wstępne ustalenia wykazały, że dwie godziny zdecydowanie wystarcza, by przygotować się do dalszych atrakcji. Czas na Turbacz!:) Podczas gdy około 93,3% uczestników szło na Turbacz chłonąc świeże powietrze, napawając się skrzącośnieżnymi widokami, mózg Michała puchł od myślenia na temat pracy magisterskiej (wspieramy Cię! x-D ).

Szliśmy i szliśmy a śnieg moczył nam spodnie... i buty... i majtki... i takie tam. Drużynowy wyselekcjonował najsłabsze (najbardziej przemoczone) ogniwa i zaproponował powrót. Radosny łańcuch siedmioogniwowy zawrócił więc do Starych Wierchów. Zapadł zmrok. Zapaliliśmy latarki. Zrezygnowaliśmy nawet z postoju regeneracyjnego, by jak najszybciej znaleźć się w cieple i suszu. Szczególnie suszu na stopach. No i z gitarą Michała. ;) Pół godziny przed końcem trasy przyłączyła się do nas para zbłąkanych wędrowców. Mimo, że zostały dwa kroki, nie dotarli z nami do schroniska, ponieważ dziewczyna się zbuntowała i postanowiła zostać w lesie. Dotarła trzy godziny później.

Miło było założyć suche ubranie i zabrać się za przygotowywanie obiadu przy dźwiękach gitary. W międzyczasie wrócili zdobywcy Turbacza. Śpiewanki trwały, a ludzie chodzili spać indywidualnie lub grupowo.

Rano okazało się, że pogoda nie pozwala na zjazd tyrolką (szczególnie Radzio, dźwigający zbędny sprzęt był niepocieszony), ale za to pozwała dłużej spać. Po śniadaniu ogarnęliśmy siebie i pokój, i ruszyliśmy w drogę powrotną. Przez noc śnieg zmienił się w radosną, mlaskającą, wysysającą buty breję, przez która brnęliśmy do schroniska na Maciejowej. Rozgrzało nas kakało, czekolada i herbata po czym skoczyliśmy do Rabki. Zadomowiliśmy się na tamtejszym dworcu: zakwitł hazard karciany, przemyt prywaty i handel obnośny kanapkami.

W ciapągu do Krakowa drużynowy opowiadał historię Starych Żbików. W Krakowie zawiązał się spisek przeciw kanapkom, które jeździły z nami drugi dzień. Członkowie zsynchronizowali zegarki i ... w tajemnicy przed komendantką rajdu zabrali się za produkcje nowych kanapek. Kiedy zgromadziliśmy już wszystkie potrzebne składniki z głośników oznajmiono, że IR do Warszawy odjedzie z toru zupełnie innego, niż ten, na którym się znajdowaliśmy. Nie załapaliśmy się na miejsca siedzące, ulokowaliśmy się więc gdzieś w przestrzeni śród-między-nadprzedziałowej i uwierzcie - jest tam bardzo miło! Rozkaz spreparowania nowych kanapek obalił nasz spisek. Nakarmieni usadowiliśmy się w przejściu między przedziałami (jedni na drugich i trzecich - nikt nie był pewien czy ręka przy jego boku, to jego własna ręka). Ku uciesze pasażerów pierwszej klasy odpaliliśmy śpiewanki. Pewien pan przebudziwszy się postanowił iść do toalety na drugi koniec pociągu, a żeby nas nie podnosić zgodził się na przeniesienie go na naszych wyciągniętych rękach (zupełnie jak na koncercie rockowym). Na dworcu centralnym zaśpiewaliśmy Bratnie Słowo i rozeszliśmy się do domów, by czytać książki i rozkminiać zadanka.

Spisały: Gabrysia i Iza