21. WDW
„Stare Żbiki”
Głębiej, nie byle jak, nie po łebkach,
byle liznąć, byle zbyć, ale rzetelnie,
uczciwie, dokładnie.
Nie jesteś zalogowany.
   
załóż konto
Zostań Żbikiem

Obóz na Ural 2007

Przekroczyć granicę

Wstęp

Obóz 21. Warszawskiej Drużyny Wędrowniczej „Stare Żbiki” na Ural odbył się od 6 do 30 sierpnia 2007 roku. Uczestniczyło w nim 20 osób. Trasa obozu zaczynała się w Warszawie i przebiegała przez Moskwę, Ural Polarny, Ural Północny, Jekaterynburg, Sankt Petersburg i Wilno z powrotem do Warszawy.

Organizacją obozu zajmowali się wszyscy jego uczestnicy. Każdy z nich wniósł swój wkład w jego przygotowanie poprzez realizację wybranych zadań.

Moskwa i przejazd w Ural Polarny (6-8 sierpnia)

Pierwszy dzień wyprawy nie pozwolił nam do końca uwierzyć, że jedziemy gdzieś poza granicę euroazjatycką. Zebraliśmy się w sali gimnastycznej XIV LO im. Stanisława Staszica w celu rozdzielenia jedzenia i sprzętu. Jeszcze tylko ostatnie formalności, upewnianie się, że wszystko wzięte, i już jedziemy pociągiem pospiesznym do Terespola z plecakami, z których najlżejszy waży około 20 kg.

Kolejnym etapem podróży do Moskwy jest przekroczenie granicy z Białorusią. Pierwszym pociągiem z „innego świata” jedziemy na kilkunastominutowym odcinku Terespol-Brześć.

Dalsza droga wiedzie po szerokich torach. Do Moskwy docieramy wagonem płackartnym (z miejscami do leżenia, bez przedziałów) z Brześcia. Jedziemy wieczór, noc i ranek – podróż wydaje nam się niesamowicie długa, a towarzysze podróży, przechadzający się w piżamach i szlafroczkach, co najmniej dziwni. Mimo to pociąg okazuje się wygodny i dostosowany do długich podróży – jest pościel, bezpłatny wrzątek i herbata u konduktorki. Czas wypełniło nam przygotowywanie posiłków oraz zajęcia z języka rosyjskiego w małych grupach.

Na zwiedzanie Moskwy mamy niecały dzień – chcemy ten czas wykorzystać maksymalnie. Mamy mapki i wiedzę na temat najważniejszych obiektów. W kilku mniejszych grupach rozchodzimy się po mieście Pałaców Kultury. Wszystko jest ogromne i pstrokate – tak żeby podkreślić potęgę, najpierw carów, a potem władzy ludowej. Plac Czerwony jest na trasie każdej grupy – tu znajduje się najwięcej ciekawych obiektów: Kreml, cerkiew Wasyla Błogosławionego, Państwowe Muzeum Historyczne, mauzoleum Lenina i dom handlowy GUM. Do najbardziej znanych miejsc Moskwy należy jeszcze ulica Arbat z pomnikiem Bułata Okudżawy – tutaj miało miejsce nagłe oberwanie chmury, które powoduje, że do pociągu do Łabytnangi trafiamy całkowicie mokrzy. Rzeczy rozwieszamy na sznurku przeciągniętym za zgodą konduktorki wzdłuż całego wagonu.

To najdłuższy przejazd pociągiem w czasie naszego obozu – trwa prawie dwie doby. W tym czasie zadomawiamy się i przechodzimy na pociągowy tryb życia. Jest nam ciepło, sucho i przytulnie. Odbywają się zajęcia z języka rosyjskiego – poznajemy podstawy języka: cyrylicę, jak się przedstawiać, jak odmieniać najprostsze czasowniki, jak liczyć. Pojedyncze, najbardziej podstawowe słowa i zwroty, jak się potem okaże, same wejdą nam do głowy – po prostu trzeba ich będzie używać.

W czasie dłuższych przystanków (20-40 min.) poznajemy urok babuszek, które z koszykami lub torbami w kratę chodzą po peronach sprzedając pierożki, ogórki, jajka na twardo, gotowane ziemniaki i owoce. Pierożki natychmiast zdobywają uznanie całego obozu.

Ural Polarny (9-14 sierpnia)

Ural Polarny wita nas dosyć chłodną temperaturą, ale przez pierwsze kilka godzin przynajmniej nie ma dużo komarów (jeszcze się nie zorientowały, że przyjechaliśmy). Zaraz po tym jak wysiadamy, udajemy się do niedalekiej granicy euroazjatyckiej – stoi tam kolorowy słup z dwoma drogowskazami, skierowanymi w dwie przeciwne strony świata: EUROPA i AZJA (oczywiście cyrylicą). W czasie apelu i sesji zdjęciowej dociera do nas wreszcie, że stoimy na granicy Europy i Azji, trzy tysiące kilometrów od Warszawy... a mamy zawędrować jeszcze dalej!

Pierwszy nocleg decydujemy się zrobić u podnóża gór. Nocujemy na małej przestrzeni, w jednym z nielicznych suchych miejsc. Dookoła znajdują się bagna i podmokłe łąki. Drugiego dnia wchodzimy w góry i żegnamy się z nadzieją, że im wyżej, tym bardziej sucho. W ciągu tych kilku dni przyzwyczajamy się do różnych stopni namoknięcia podłoża. Przekonujemy się też, że im dalej od cywilizacji, tym więcej komarów – zakupione w Warszawie moskitiery okazują się zbawienne.

Sześć dni w Uralu Polarnym okazuje się szkołą przetrwania: wiecznie mokre buty, coraz silniejszy wiatr, chodzenie bezdrożami – po kamieniach i bagnach. Po dniu marszu następuje dzień stacjonarny z wycieczką dla chętnych. Rano zwijamy obozowisko w nadziei, że w kolejnej dolinie pogoda jest lepsza. Namioty pokładają się na wietrze – myślimy, że gorzej być nie może. Droga nie była łatwa: wiatr zwiewa nas z kamieni, ciężkie plecaki przeważają, a podczas postojów chowamy się za skałami, by się osłonić od wiatru.

Tak docieramy do kolejnej doliny, gdzie nasze nadzieje zostają rozwiane całkowicie. Pogoda pogarsza się z każdą chwilą. Decyzją komendantki rozbijamy się w najbliższym choć trochę osłoniętym miejscu, niestety na kamienistym podłożu. Rozstawienie każdego namiotu wymaga udziału wielu osób, kilka z nich mocno trzyma namiot z włożonymi weń masztami, aby nie odleciał z wiatrem. Pozostali przyczepiają go do podłoża mocując dodatkowe odciągi do kamieni, dookoła których usypują kolejne kamienie. Nasze namioty wyszły jednak z tego starcia zwycięsko – wiatr wyrządza tylko nieduże szkody. Niemniej jednak podczas nocy porywisty wiatr nie daje nam spać spokojnie, do głowy przychodzą nam niespokojne myśli. Nic dziwnego, że nazywaliśmy później żartobliwie ten dzień końcem świata.

Przez kolejny dzień suszymy się w namiotach i dochodzimy do siebie. Chętni udają się na wycieczkę na przełęcz Geologów, gdzie odkrywają nowo wybudowaną drogę prowadzącą do działającej kopalni chromu, a wokół niej mnóstwo maszyn i kontenerowe miasteczko.

Ostatni dzień w Uralu Polarnym jest jednym z najprzyjemniejszych – słońce wychodzi zza chmur, jest chwilami nawet ciepło. Idziemy „drogą” wiodącą śladami wiezdiechodów – używanych tam pojazdów gąsienicowych, przypominających wyglądem czołg bez lufy. Warunki pozwalają na cieszenie się widokami - choć raz nie musimy skupiać części swojej uwagi na podłożu. Ostatni nocleg ma miejsce tuż przed stacją, wśród polarnych malin i jagód.

Następnego, ostatniego już dnia w Uralu Polarnym, jedziemy pociągiem do Łabytnangi – leżącego nad Obem miasta, gdzie kończy się linia kolejowa.

Rejs po Obie i podróż przez Syberię (15-19 sierpnia)

Czeka nas teraz podróż przez Nizinę Zachodniosyberyjską na Ural Północny, składająca się z wielu etapów. Pierwszym z nich jest przeprawienie się promem do położonego na drugiej stronie Obu miasta Salechard. Tam też okrętujemy się na M/s Ojczyna, płynącym do dalekiego syberyjskiego miasta Tomsk.

Warunki podróżny na statku były dla nas miłym zaskoczeniem. Chociaż nie dostaliśmy biletów na najszybszy statek na tej trasie, a miejsca przydzielono nam dopiero po kilku godzinach, to podróż upłynęła nam bardzo wygodnie i przyjemnie. Dzięki temu, że statek jest bardzo duży (ma 200 miejsc), udaje nam się znaleźć na pokładzie od strony rufy wygodne miejsce, w którym możemy spędzać czas w ciągu dnia. Płyniemy tak prawie dwie doby.

Opuszczamy nasz statek w osiedlu Oktiabrskoje, a stamtąd parę godzin później płyniemy do osiedla Priobie. Tam też dochodzi do Obu linia kolejowa, którą udaliśmy się w dalszą drogę. Jedziemy pociągiem do Sierowa, a następnie autobusem do Siewierouralska i Bajanowki.

Ural Północny (20-25 sierpnia)

Szukamy możliwości podjechania trzydziestu kilometrów dzielących nas od najbardziej atrakcyjnej części tych gór – Głównego Grzbietu Uralskiego. Udaje nam się porozumieć z drwalami, którzy codziennie jeżdżą interesującą nas drogą na wyrąb lasu. Mamy przyjemność jechać z nimi dwukrotnie – tam i z powrotem. Za każdym razem podróż w dostosowanej do przewozu osób ciężarówce, gdzie jesteśmy upakowani wraz z naszymi plecakami, dostarcza nam wielu wrażeń.

Ural Północny okazuje się sprzyjający pogodowo, ale teren wcale nie jest łatwy – kamienie stanowią istotny czynnik spowalniający marsz. Rozbijamy się w dolinie porośniętej niemal bajkowym lasem brzozowo-świerkowym, pod którym rozpościerała się zielona trawa. Ku naszemu zdziwieniu, prawie nie ma w niej komarów. Spędzamy w niej dwa urocze dni, niektórzy w obozie, inni na wycieczkach, zdobywając okoliczne szczyty. Wracamy zaś razem z drwalami.

Ostatniego dnia w górach, rozbijamy obóz niedaleko od wsi Bajanowka, z której będziemy wracać do cywilizacji. Czeka nas jeszcze wycieczka dla chętnych na górę Kumba, którą napotkani kilka dni wcześniej miejscowi polecali nam jako miejsce, z którego rozciągają się przepiękne widoki. Po drodze spotykamy Rosjan, którzy pokazują nam, że szyszki limby, zbierane przez nas dla ich estetycznego wyglądu, są jadalne. Smakują jak świeże orzechy laskowe z nutką żywicy - są pyszne.

Jekaterynburg, Sankt Petersburg, Wilno i powrót (26-30 sierpnia)

Zanim wrócimy do Polski, czeka nas jeszcze wiele atrakcji. Jedziemy pociągiem spod Siewierouralska do Jekaterynburga, jednego z największych miast rosyjskich. Zwiedzać go będziemy w nietypowy sposób – pięć zastępów będzie ze sobą rywalizować, przeprowadzając czterogodzinny zwiad. Tym sposobem przechodzimy się po mieście, odszukujemy kilka pomników, w tym pomnik założycieli miasta, przejeżdżamy się tamtejszym metrem na żetony, odwiedzamy Uniwersytet i przechodzimy główną ulicą – prospektem Lenina.

Tyle podróży mieliśmy za sobą, że piżamy i szlafroki współpasażerów wydają nam się swojskie i normalne, a trwająca półtorej doby podróż pociągiem do Sankt Petersburga – zaledwie krótką chwilą. Na tyle krótką, że ledwie starcza czasu na zajęcia poświęcone historii miasta i omówienie najważniejszych zabytków.

Petersburg prezentuje się zupełnie inaczej niż Moskwa – wyważony, dostojny prawie jak stare europejskie miasto, z których Piotr I częściowo czerpał wzorce, a jednocześnie – rosyjski do szpiku kości poprzez kolorowe cerkwie i bazary z matrioszkami. „Wenecja Północy” jest tak piękna, że jeden dzień to za mało, by się nią nacieszyć i wszystko zobaczyć. Dlatego kolejne grupy, po powrocie ze zwiedzania, wymieniają się doświadczeniami i opowiadają, co widziały. Większość z nas zobaczyła Plac Sienny, Pałac Zimowy, Pomnik Piotra I wzniesiony przez Katarzynę II, Twierdzę Pietropawłowską, kampus Uniwersytetu, krążownik Aurora, cerkiew Spas na Krowi, Sobór Kazański i sobór św. Izaaka. Niektórym z nas udało się spędzić trochę czasu w Ermitażu, na którego zwiedzenie potrzeba by zapewne tygodnia.

Powrót do Warszawy jest już tylko kwestią chwili, a przynajmniej tak nam się wydaje po tylu przejazdach. Wykorzystujemy jeszcze trzy godziny czasu na przesiadkę w Wilnie, aby wybrać się do centrum miasta, zobaczyć starówkę, Ostrą Bramę oraz zabytkowe kościoły i cerkwie.

Podsumowanie

W momencie, w którym z okien pociągu zobaczyliśmy polsko-litewski słup graniczny, poczuliśmy, że nasz obóz właśnie się kończy. Ostatnie godziny spędzone w pociągu, gdy zza okien oglądaliśmy znajome już miasta, skłaniały do próby podsumowania naszej wyprawy.

Zdarzyło się na niej bardzo wiele – zobaczyliśmy europejską i azjatycką stronę Rosji, piękno Uralu Polarnego i Północnego, bezkresne niziny Syberii, oraz miasta noszące ślady wielkiej Historii. Oprócz wielu granic geograficznych przekroczyliśmy też granicę kulturową, zobaczyliśmy tą inną, praktycznie nie znaną Europejczykom część Rosji. Poznaliśmy też samych Rosjan – ich towarzyskie usposobienie i gotowość do pomocy innym.

Poznaliśmy też lepiej samych siebie, mieliśmy okazję pracować nad sobą, walczyć ze słabościami, ale również odkrywać w sobie również wiele pozytywnych cech. Dużo wspólnie przeżyliśmy i przekonaliśmy się, że możemy na siebie liczyć.

Z obozu przywieźliśmy mnóstwo ciekawych wspomnień i doświadczeń. Dużo się też, przygotowując obóz, nauczyliśmy. Część z uczestników po raz pierwszy pracowała w tak dużym zespole. Każdy z nas, realizując swoje zadania, czuł się odpowiedzialny za obóz i miał swój wkład w jego organizację.

Wszyscy zastępowi bardzo dobrze sprawdzili się na swoich funkcjach mimo, ze pełnili je po raz pierwszy. Trzech uczestników po wyjeździe na obóz postanowiło wstąpić do drużyny.

Krótki dziennik podróży

tu rękopis się urywa...

Sprawozdanie z organizacji transportu

Planowanie transportu kolejowego rozpoczęliśmy w okolicach Świąt Wielkanocnych. Zaczęliśmy od internetowego rozpoznania poziągów, którymi chcieliśmy jechać. W tym celu używaliśmy trzech serwisów:

Pierwszy z serwisów jest najbardziej kompletny. Pokazuje zarówno liczbę dostępnych biletów jak i ich cenę. Niestety, ze względu na to, że bilety są sprzedawane na 45 dni przed przejazdem, informacje o pociągach były podawane dopiero wtedy, gdy rozpoczęła się sprzedaż. Ponadto przestaje działać o losowych porach, moim zdaniem około 22:00.

Drugi serwis jest nieoficjalnym portalem do znadowania połączeń kolejowych po całym terenie byłego ZSRR i okolicy. Podaje dużo pociągów, na co najmniej pół roku wprzód. Jest bardzo przejrzysty i łatwy do użycia. Jedyną wadą jest brak cen. Przydaje się głównie do wstępnego planowania trasy.

Trzeci serwis jest mniej fajną wersją drugiego i służy do weryfikacji pociągów z poezdy.

Ogólnie, opisy pociągów ze wszystkich trzech serwisów mają tendencję do drobnych różnic głównie w:

Rzeczywistość, jak się potem okazuje, rożni się od wskazań wszystkich trzech serwisów.

Na podstawie informacji internetowych zaplanowaliśmy trasę (tam):

Chcieliśmy wysiąść na stacji Платформа 1км znanej też jako Поларний Урапь, ale według wszystkich serwisów internetowych nasz pociąg relacji Moskwa-Łabytnangi nie zatrzymywał się na tym przystanku. Dlatego stwierdziliśmy, że kupimy bilety do stacji 6 km dalszej, na której na pewno się zatrzymamy, a w pociągu określimy, czy wolimy wysiąść wcześniej i podjechać do 1km lokalnym pociągiem Workuta-Łabytnangi, czy będziemy próbowali przekonań panią konduktor, żeby pociąg zatrzymał się na stacji dla 20 osób.

Zaplanowaliśmy też wstępnie dalsze przejazdy. Ze względu na ciągłe zmagania ze statkiem, zaplanowaliśmy przejazdy jedynie ogólnie, zabierając ze sobą rozkłady.

W przypadku obsuwy czasowej na statku lub w górach planowana była rezygnacja z S. Petersburga. Dodatkowo awaryjnie przy braku autobusu z Iwdieli (był niepewny - ostatni znaleziony rozkład pochodził z wiosny 2006), planowane było przejechanie pociągiem dalej do Serova i z Serova pociągiem do Sewerouralska (i ewentualnie przesiadka do Kalii).

W ten sposób zaplanowany wyjazd mieliśmy w połowie maja. Zmagając się "w tle" ze statkiem, przystąpiliśmy do kupowania biletów.

Jedną z opcji jest kupno internetowe. Ma jednak ono kilka wad:

Po dokładnym przejrzeniu przepisów dotyczących przejazdów stwierdziliśmy, że w sezonie wakacyjnym jest możliwość kupna biletów grupowych, nawet dla grupy zagranicznej, ze zniżką 20%. Następnie rozważaliśmy możliwości.

Stwierdziliśmy na przełomie maja i czerwca, że lepiej będzie załatwiać bilety "normalnie". Dlatego poszliśmy do przedstawicielstwa РЖД w Polsce, na ulicę Hożą, gdzie przedstawiliśmy nasza sprawę. Po zbyciu pierwszej reakcji "Załatwcie to z waszym Intercity", "A ile to będzie kosztowało", zaproponowano nam załatwienie po specjalnym podaniu biletu grupowego na przejazdy za Moskwą, do odbioru w Moskwie. Niestety, nie załatwiało to naszych potrzeb, gdzie i tak bilet Brest-Moskwa pozostał niezałatwiony.

Podziękowaliśmy więc za współpracę i zdecydowaliśmy się na wyprawę po bilety do najbliższego miasta, w którym można było kupić bilety grupowe. Pierwszą opcją był Kaliningrad, ale od 1 czerwca 2007 wygasła umowa wizowa między Polską a Rosją, a weszły układy z Soczi, w związku z tym do obwodu Kaliningradzkiego Polacy nie mogą wjechać na podstawie darmowej wizy załatwianej od ręki, a jedynie standardowej (drogiej) wizy rosyjskiej.

W związku z tym zdecydowaliśmy się na Brześć nad Bugiem, gdyż wiza białoruska jest tańsza, a poza tym mieiśmy na celu rozpoznanie terenu przed późniejszym przyjazdem już na Ural.

5 lipca, w czwartek po południu, grupa specjalna "przejazdy" w składzie Alek Jankowski, Michał Korch, Michał Pilipczuk, wyruszyła z Warszawy do Terespola w celu kupna biletu grupowego. Mieliśmy ze sobą całe pieniądze na bilet w dolarach. Granicę przekroczyliśmy specjalnym pociągiem Terespol-Brest Central, kosztującym symboliczne 1 euro i kursującym pięć razy na dobę. W Brześciu byliśmy około 24. lokalnego czasu. Zdecydowaliśmy się na przejazd tym pociągiem, bo piątek był ostatnim dniem naszej wizy i nie chcieliśmy ryzykować nie wpuszczenia na terytorium Białorusi w piątek rano, choć ze sprawami biletowymi z pewnością byśmy zdążyli.

Na dworcu w Brześciu jest duża poczekalnia, w której można bezpiecznie spędzić noc tak, jak myśmy to zrobili. Jest ona po zachodniej stronie dworca. Strona północna, "Warszawska", ma tory lokalne i wiodące do Polski, tory od południowej strony "Mińskiej" jadą na wschód. Do kas trzeba przejść z poczekalni wzdłuż tych drugich torów na wschód, do drugiego budynku. Jedna kasa, czynna od 9:00 jest przeznaczona do przejazdów grupowych. Zostaliśmy z niej jednak skierowani do pani Iriny P., czegoś w stylu szefa wszystkich szefów na dworcu w Brześciu.

Gabinet Iriny P. mieści się w budynku dalej na wschód od kas. Trzeba go okrążyć, żeby wejść. Irina P. jest bardzo serdeczną kobietą, która w lot przejrzała nasze podania (zawierające trasę, numer pociągu oraz liczbę uczestników z otczestwami i numerami paszportów -- oczywiście wszystko po rosyjsku) i ustalając je na żywo w bazach danych stwprzyła nam druczki do kupna biletów. Te zaś kupiliśmy będąc z powrotem w kasie do przejazdów grupowych, za stos uprzednio wyłożonych rubli białoruskich.

Wracając do Polski z Terespola spotkaliśmy duże grupy obcokrajowców (Niemców i Francuzów), którzy zostali wysadzeni z pociągu do Moskwy, gdyż mimo posiadania wizy rosyjskiej, nie mieli tranzytowej wizy białoruskiej, którą musieli za ciężkie pieniądze zrobić w Białej Podlaskiej. Zaniepokojeni tym faktem zaczeliśmy się dopytywać i okazało się, że na podstawie specjalnej umowy Polska-Białoruś, Polacy są jedynym państwem w Unii, którzy ich nie potrzebują.

Te informacje potwierdziła firma wizowa "Wspólnota 2000", komendant straży granicznej w Terespolu jak i nasza praktyka.

Dzięki wyprawie do Brześcia udało się kupić bilety do samej Łabytnangi po zniżkach grupowych, co wedle naszej znajomości przepisów jest niezgodne z zasadami sprzedaży biletów w Rosji - w Brześciu zniżki powinno dać się załatwić co najwyżej do Moskwy. Ale pani Irina W. jest wyluzowana, za co wszyscy jej dziękujemy.

W momencie, gdy piszę ten tekst, czyli w pociągu Moskwa-Łabytnangi, wszystko idzie zgodnie z planem. Bez większych kłopotów dotarliśmy do Terespola z Warszawy za pomocą biletu grupowego PKP, dalej przez Brześć do Moskwy, a w Moskwie udało się wsiąść do pociągu do Łabytnangi. W pociągu okazało się, że wbrew serwisom internetowym nasz pociąg staje jednak panowo na przystanku Polarnyj Ural, dlatego nasze wcześniejsze problemy straciły aktualność. Sądzę, że do Łabytnangi dojedziemy bez problemu, a dalej - ?