Kronika
Rajd listopadowy 2002 (Białowieża)
Dnia 8 listopada 2002 roku (to był piątek) wieczorem spotkaliśmy się w harcówce. Pogadaliśmy, pośpiewaliśmy i pospaliśmy (przynajmniej ci bardziej zmęczeni). Rano o 5:27 przeszliśmy się na dworzec Śródmieście, gdzie druhna Katarzyna Rucińska stwierdziła, że jednak nie jedzie na rajd i nam pomachała, gdy wsiadaliśmy w pociąg. Jechaliśmy do Hajnówki przez Siedlce. Z nieznanych nikomu powodów panowała senna atmosfera.
Większość wysiadła w Orzeszkowie, by dzielnie maszerować przez Puszczę Białowieską. Coponiektóre lenie i kaleki (w wysokości trzech osób o imionach: Joasia, Kasia i Józek) pojechały do Hajnówki i stamtąd PKSem do Białowieży i załatwili nocleg w szkole. Po czym dziewczynki wypadły sobie do kina. Dzielna część nas (KasiaLe, Onufry, Ryba & Jamnik, Taboret, Michał) przeszli się 30 km w dość ciężkich, a głównie mokrych, warunkach. Dotarli o 19 bardzo zmęczeni. Zjedliśmy obiadek i trochę śpiewaliśmy, ale zmęczenie wygrało.
Niedziela zaczęła się bardzo ładnie. O 9 poszliśmy do sklepu na zakupy. Na 11 kościelni poszli do kościoła na mszę, po której odmawialiśmy różaniec za wszystkich żywych i zmarłych z miasteczka, a za niektórych to kilka razy. Ksiądz w ogłoszeniach delikatnie dał nam do zrozumienia, że tu jest taki zwyczaj i nikt nie wychodzi i nie mogliśmy się wyrwać. A siedzieliśmy na początkowych ławkach rzędu i nie mieliśmy klęczników... posadzka była twarda i zimna... a dh Jamnik miała mundur bez spodni i biedactwo chodziła z wklęsłymi siniakami na kolanach potem.
Mieliśmy w planach zwiedzanie cerkwi, ale niestety nie było takiej możliwości. Ale za to około 14 wyszliśmy na spacer ścieżką "Żebra Żubra". Trochę mokro i śnieżnie, ale ładnie. Ale po drodze była degustacja miodu i byliśmy szczęśliwi. Zaopatrzyliśmy się w miód i drewniane łychy. Wracaliśmy do szkoły już po ciemku.
W wolnym czasie graliśmy w Super Farmera, śpiewaliśmy, prowadziliśmy prywatne rozmowy. Spędzaliśmy czas na odpoczynku. Trochę na gotowaniu . piekliśmy ciasto marchewkowe!
W poniedziałek było święto. My już czuliśmy się odpocznięci i stwierdziliśmy, że wracamy do Warszawy i już nigdzie nie chodzimy (jeszcze byśmy się zmęczyli, nie daj Boże). Śniadanie było dość szybkie i udało nam się zdążyć na autobus o 9:45, a potem na pociąg o 11:06. Siedzieliśmy na końcu dwupiętrusa (pociągu dwupiętrowego) i imprezowaliśmy w bardzo miłej, przyjaznej atmosferze. W pociągu Siedlce . Warszawa nawet odpaliliśmy Super Farmera. "Bratnie Słowo" odśpiewaliśmy jeszcze w pociągu, między Rembertowem a Wschodnią, gdyż wysiadaliśmy na różnych stacjach -jak komu pasowało.
Jeśli komuś wydaje się, że ten rajd był bibolancki, to mu się tylko wydaje... Wiecie jak trzeba się napracować, żeby zostać Super Farmerem!