21. WDW
„Stare Żbiki”
Głębiej, nie byle jak, nie po łebkach,
byle liznąć, byle zbyć, ale rzetelnie,
uczciwie, dokładnie.
Nie jesteś zalogowany.
   
załóż konto
Zostań Żbikiem

KRONIKA

Akcja Tymbark "Dzień Ziemi 2001"

Dnia 22. kwietnia roku 2001 miała być cudowna pogoda. Miała, bo był Dzień Ziemi, my załatwiliśmy sobie miejsca blisko środka imprezy i chcieliśmy sprzedać dużo soczków, żeby sobie kupić jakiś fajny namiocik czy dwa. Kiedy jednakże pierwsze osoby pojawiły się na Polach Mokotowskich koło 8:30, padało. Mimo to impreza się rozkręcała z nadzieją na przejaśnienie, rozłożyliśmy swoje stoisko (po krótkim czasie wzbogacone o Marabuta z rzeczami w tle), a także braliśmy aktywny udział w rozstawianiu sąsiedniego. Dobre uczynki popłacają, okazało się bowiem, że doświadczenie zdobyte na cudzym namiocie przydają się w walce z własnym. A rozłożenie namiotu (nie Marabuta, a fachowego namiotu przywiezionego przez Pana Tymbarka) zajęło ekipie pod wodzą Ryby ponad pół godziny, pomimo światłych rad pań ze stoiska naprzeciw. Panie ze stoiska naprzeciw były vogoole niezłe, reklamowały sprzątanie ekologiczne i z olbrzymią radością odkrywały, że da się bez detergentów usunąć krem Nivea z lustra. Ale o tym nie wiem za wiele - dokładniejszych informacji udzielają Ewa i Asia P., które wysłuchały na ten temat z pewnością fascynującego wykładu.

Padało nadal. Niezrażeni jednak odpaliliśmy drugie stoisko (uczciwie dzieląc się namiotami), a na krótki czas nawet i trzecie. Przechodnie, którym w deszcz i ziąb oferowaliśmy wspaniałe, chłodzące napoje w większości nie byli zbyt chętni do tłumnego nabywania tychże, choć nasze śmiałe akcje marketingowe niekiedy przynosiły efekt (szczególne podziękowania dla Lyli, której talent do wychodzenia do ludzi predestynuje ją do kariery domokrążcy). Ze zmiennym składem byliśmy pomimo deszczu jednym z niezapomnianych fragmentów niezapomnianego Dnia Ziemi do godziny osiemnastej. Wtedy to stwierdziliśmy, że opuszczamy to podmokłe miejsce i zawezwaliśmy posiłki (tj. Pana Tymbarka i jego żółtego mercedesa). A na sam koniec najwytrwalsi zwalili się do mnie na pizzę oraz długie rozmowy telefoniczne z Ryśkiem (i nie tylko), ale to już inna bajka.

Onufry