21. WDW
„Stare Żbiki”
Głębiej, nie byle jak, nie po łebkach,
byle liznąć, byle zbyć, ale rzetelnie,
uczciwie, dokładnie.
Nie jesteś zalogowany.
   
załóż konto
Zostań Żbikiem

KRONIKA

Saga o Ludziach Lodu, czyli droga na Halę Łabowską w 1999

To będzie saga o Ludziach Lodu
Dla przyszłych pokoleń ku przestrodze
O groźnym działaniu zmęczenia i chłodu
Na ludzi na trudnej i zbyt długiej drodze

Zaczęło się na Wschodniej, było dużo ludzi
A zbiórka gdzie indziej niż przedtem planowano
I każdy, że przedział dostanie się łudził
Wtem nagle tragedia - gitary nie zabrano

Tatę wzywa Onufry ze strachu oszalały
Zaczynają się wściekłe o siedzenia walki
A tu trzeba opuścić zajęte przedziały
Przez dziką wolę druhny komendantki

Wreszcie usiedliśmy, choć ciasno każdemu,
Razem z koleżanką z ZHR-u - Adą.
Gitarę tata w pędzie przywiózł Onufremu
Na Dworzec Centralny za Ryby poradą

Jazda była długa, a snu było mało
Dziewięcioro w przedziale, tłok nie do zniesienia
A choć obok ich tylko pięcioro zostało
To nikt z nich nie miał nam nic do powiedzenia

W Piwnicznej wysiedliśmy i zaczęły się tricki
Ryba sprawdził - z przedziałów wszystko zabraliśmy
Pod fotele nie zajrzał - tam przecież są grzejniki
Tam też apteczkę pozostawiliśmy

Ale co tam, wokoło piękna jasna zima
Jest szósta nad ranem a droga niedaleka
Trzy godziny marszu każde z nas wytrzyma
A tam, w schronisku ciepły obiad czeka

Po niebieskim szlaku - dobrze znana trasa
Tak samo tu było na wędrownym w lecie
Ale wszystkim ciąży plecaków wielka masa
Zejdźmy więc ze szlaku i chodźmy po grzbiecie

Poszliśmy po grzbiecie tak ze dwa kilosy
I - co za niespodzianka - przy słupie jest droga
Przy zakopanym aucie los nam przytarł nosy
Oto szlak niebieski, od Niebios przestroga

By w górach uważać, wtedy będzie klawo
Więc dalej idziemy z nosami przy mapie
A choć schronisko ciągle leży gdzieś na prawo
To każdy z nas prosto po grzbiecie się drapie

Sukces i Victoria - wytrwałości skutki
Bo doszliśmy wreszcie do szlaku żółtego
Potem trochę marszu, potem postój krótki
A nasze problemy zaczęły się od tego

Że się potem szlaku odnaleźć nie dało
No i ruszyliśmy jakąś bitą drogą
A na nią po łydki śniegu napadało
Całe szczęście, że chłopcy szlak przecierać mogą

Janek z Rybą na zmianę z Markiem i Onufrym
Coraz dłuższe przed grupę wypady robili
Aż Onufry i Marek, gniotąc śniegu kufry
Nagle na ciut za długo grupę opuścili

Więc Klara że zamarzła do kości uważa
Na nartach przed śmiercią chce pojeździć Ola
A że całą grupę wszystko to przeraża
By się nie nakręcać - taka Kasi wola

Rzekła też "Niech Ryba szlaku nam poszuka"
Szedł więc pół godziny, przeszedł metrów trzysta
Bo grzbiet ten zdobywać wielka była sztuka
Wszak ciągle pod górę - rzecz to oczywista

Zaś zawsze gdy sobie przystanął zmęczony
To w dole widział obóz tak blisko za sobą
Ale gdy się wspiął w końcu wtedy upragniony
Znak szlaku na drzewie był jego nagrodą

Więc kiedy w końcu Marek z Onufrym wrócili
A było to po dobrej godzinie czekania
Wszyscy ścieżką Ryby pod górę ruszyli
Zmarznięci od długiego w jednym miejscu stania

Wyszliśmy na górę i patrzymy dokoła
Przed nami na znaku dystans do schroniska
4 kilometry - to każdy przejść zdoła
Wszyscy się cieszymy, kolacja już bliska

Ale tu tragedia, śnieg ponad kolana
Prowadzący jeden po drugim nam słabną
Nagle się oddala wieczerza wyczekana
Szkoda by zamarznąć w taką zimę ładną

Ale coraz słabsi wszyscy się czujemy
Prawie wszyscy teraz mokro w butach mamy
A gdy Pisaną Halę z trudem pokonujemy
To wciąż na drogowskaz z dystansem czekamy

Potem kończy się laskiem nasza Hala Pisana
Krótki postój oczywiście, wszystkim go potrzeba
Och mógłbym tak tutaj pozostać do rana
Nie, wstawaj tutaj mógłbyś doczekać się nieba

Następna hala teraz Onufry na przedzie
Wtem chwila zwątpienia widać dwie chatki w oddali
Na sąsiednim grzbiecie co teraz powiecie
Czyżbyśmy się na inny grzbiet zaplątali?

Nie, idziemy dalej, to nie nasza hala
Nie traćcie nadzieji, znak jakiś, wszak sami
Widzicie - 1000 metrów, radość nas powala
Lecz nad poziomem morza te metry, nie przed nami 

Więc znowu zmęczenie i znowu zmartwienie
A śniegu w którym brniemy ciągle coraz więcej
Trzeba by do losu złożyć zażalenie
A męczymy się strasznie, więc złóżmy jak najprędzej

Wszyscy z nóg lecimy, więc Ryba ściął lasem
Za nim zaś pokryta śniegiem nowa hala
Tabliczka zaś 3 komma 2 tymczasem
Całą naszą kruchą nadzieję rozwala

Co? To my kilometr w godzinę robimy?
Zapadła panika, niektórzy już płaczą
Prowadzący myślą co teraz zrobimy
Zaś część grupy już zniszczona rozpaczą

Więc przez tą halę w poprzek, a nie wzdłuż idziemy
Jak najszybciej do lasu tam po drugiej stronie
Tam pomysł Onufrego zrealizujemy
Gdy znajdziemy sobie dogodne ustronie

Bo przecież wszystkim ciążą najbardziej plecaki
A są niepotrzebne, więc je porzucimy
Weźcie to co chcecie, resztę rzućcie w krzaki
Najwyżej rano po nie znów tutaj wrócimy

Każdy to, co mu drogie z wyjmuje z plecaka
Nikt nie zostwia śpiwora, Onufry gitary
A za to dla innych za duża strata taka
Prawdziwi twardziele plecak swój biorą na bary

Ryba pozostawił więc tylko kapustę
Marek eR wszystko bierze, on sobie poradzi 
Inni swe plecaki biorą prawie puste
Piotr na przykład wszystko pod ręcznikiem kładzie

Znowu w drogę idziemy, ostatki paniki
Kasia dzielnie gasi z Onufrym pospołu
Marek z Jankiem świetne na trasie wyniki
Mają tylko Ryba wciąż wpada do dołów

Ryba plecak zostaw jednak lżej ci będzie
Po co się tak szarpiesz? To za upór kara!
Przecież się zapadasz, tu głęboko wszędzie
Ryba w końcu w ręcznik owinął aparat.

A plecak zostawił gdzieś pod jakimś drzewem
Niedaleko obok leży plecak Piotra
Dzwiga jeszcze Paweł i Marek i Kasia
Janek oraz Ania chociaż cała mokra

Na następnej hali, co Krajaną zwana
Śniegu nagle Rybie po pas się zrobiło
Zaś szlaku nie widać, dola zafajdana
Zasłaniają drzewa, to Rybę wykończyło

Więc zmienił się z Onufrym i poszedł pomagać
Pawłowi, co najmocniej ucierpiał od chłodu
Zaś Kasia Piotrowi ułatwia się zmagać
Ta czwórka idzie z tyłu, reszta prze do przodu

Śnieg do pasa sięga także Onufremu
Szlaku szuka idzie od drzewa do drzewa
A skurcz go w prawym udzie wziął jakiś czas temu
Teraz się dołącza jeszcze noga lewa

Lecz w końcu żeśmy jakoś przez halę przebrnęli
Jeszcze dwa kilometry a zaczyna zmierzchać
Więc gnamy prędko naprzód choć w tyle zginęli
Maruderzy, trzeba więc GOPR po nich wezwać

Po Krajanej droga łatwiejsza się zrobiła
Choć po takiej hali niewielka to sztuka
Onufrego Magda na jakiś czas zmieniła
Narciarz ślad pozostawił, więc szlaku się nie szuka

Potem znikł co prawda i znowu po drzewach
Musi patrzeć Onufry (znów on jest na przedzie)
Klara trochę jakby wysiadła na nerwach
Ale za to droga w dół nam teraz wiedzie

Potem już tylko finisz, metrów siedem setek
A gdy jeszcze tylko światło ujrzeliśmy
Jak szaleni gnaliśmy by osiągnąć metę
Jeszcze tylko sznur od wyciągu minęliśmy

I zeszliśmy na drogę, potem do schroniska
Wreszcie ciepła herbata, Onufry GOPR-u szuka
Wszyscy się radują, chwila snu jest bliska
Tylko gdzie są tamci wreszcie do GOPRówki stuka

Tymczasem na drodze dwie grupki zostały
Kasia z Piotrem idą naprzód bez wytchnienia
Choć Kasia jest sucha, Piotr mokry jest cały
Sił mu już brakuje, staje ze zmęczenia

Na szczęście moc znalazł by wciąż iść do przodu
I Kasię na duchu gasnącym podtrzymać
Teraz on prowadzi choć grabieje z chłodu
Żadne z nich na drugie nie może się zżymać

Doszli do schroniska gdy GOPR-owiec ruszał
Na szlaku więc zostały tylko dwie ofiary
Zaś w Onufrym raźniej podskoczyła dusza
Gdy ujrzał właścicielkę niesionej gitary

Z Rybą oraz Pawłem poważniejsza sprawa
Umęczeni, w śniegu każdy z nich utyka
A jakby była nie dość radosna zabawa
Pawłowi od tej chwili rzeczywistość umyka

A więc są w jaskini, Ryba na to rzecze
"Ach, idziemy dalej, w lot dajemy nogę
Woda nas zalewa, ruszaj naprzód, człecze!
Nawet ci zaśpiewać Macarenę mogę"

Ale nie ustały na tym ich kłopoty
Pawłowi but nagle utknął w grząskim śniegu
Tak Rybie zmarzły ręce, a Pawłowi stopy
Że włożyć go nie mogą, a więc trwają w biegu

Drugi but to detal, został trochę potem
Im to tak z pięćdziesiąt metrów się zdawało
Lecz gdy go chcieliśmy oddać mu spowrotem
Że dwóch kroków nie ma wnet się okazało

Potem Paweł upadł na śnieg, no a Ryba
Strachu się nałykał, dwie minuty cucił
Myśli "No bez jaj, nie poniosę go chyba"
Na szczęście go w końcu do pionu przywrócił

Lecz dalej nie pójdą, obaj już dość mają
Więc znowu obmyślił Ryba fortel nowy
Sosny się chwycili, mocno ją trzymają
I mają nadzieję, że ratunek gotowy

GOPRowiec ich znalazł dzięki krzykom w lesie
Napoił herbatą, wziął Pawła na plecy
Rybę posłał przodem bo dwóch nie poniesie
Trafili do schroniska nie robiąc już hecy

Cały dowcip historii polega zaś na tym
Że mimo iż utkana zimnem, śniegiem, szlochem
Nikomu z nas nic nie jest, zapewne więc latem
Znów ruszymy w trasę choć... mądrzejsi trochę


Zabacz też wpis do kroniki z w/w zimowiska