KRONIKA
Saga o Ludziach Lodu, czyli droga na Halę Łabowską w 1999
To będzie saga o Ludziach Lodu Dla przyszłych pokoleń ku przestrodze O groźnym działaniu zmęczenia i chłodu Na ludzi na trudnej i zbyt długiej drodze Zaczęło się na Wschodniej, było dużo ludzi A zbiórka gdzie indziej niż przedtem planowano I każdy, że przedział dostanie się łudził Wtem nagle tragedia - gitary nie zabrano Tatę wzywa Onufry ze strachu oszalały Zaczynają się wściekłe o siedzenia walki A tu trzeba opuścić zajęte przedziały Przez dziką wolę druhny komendantki Wreszcie usiedliśmy, choć ciasno każdemu, Razem z koleżanką z ZHR-u - Adą. Gitarę tata w pędzie przywiózł Onufremu Na Dworzec Centralny za Ryby poradą Jazda była długa, a snu było mało Dziewięcioro w przedziale, tłok nie do zniesienia A choć obok ich tylko pięcioro zostało To nikt z nich nie miał nam nic do powiedzenia W Piwnicznej wysiedliśmy i zaczęły się tricki Ryba sprawdził - z przedziałów wszystko zabraliśmy Pod fotele nie zajrzał - tam przecież są grzejniki Tam też apteczkę pozostawiliśmy Ale co tam, wokoło piękna jasna zima Jest szósta nad ranem a droga niedaleka Trzy godziny marszu każde z nas wytrzyma A tam, w schronisku ciepły obiad czeka Po niebieskim szlaku - dobrze znana trasa Tak samo tu było na wędrownym w lecie Ale wszystkim ciąży plecaków wielka masa Zejdźmy więc ze szlaku i chodźmy po grzbiecie Poszliśmy po grzbiecie tak ze dwa kilosy I - co za niespodzianka - przy słupie jest droga Przy zakopanym aucie los nam przytarł nosy Oto szlak niebieski, od Niebios przestroga By w górach uważać, wtedy będzie klawo Więc dalej idziemy z nosami przy mapie A choć schronisko ciągle leży gdzieś na prawo To każdy z nas prosto po grzbiecie się drapie Sukces i Victoria - wytrwałości skutki Bo doszliśmy wreszcie do szlaku żółtego Potem trochę marszu, potem postój krótki A nasze problemy zaczęły się od tego Że się potem szlaku odnaleźć nie dało No i ruszyliśmy jakąś bitą drogą A na nią po łydki śniegu napadało Całe szczęście, że chłopcy szlak przecierać mogą Janek z Rybą na zmianę z Markiem i Onufrym Coraz dłuższe przed grupę wypady robili Aż Onufry i Marek, gniotąc śniegu kufry Nagle na ciut za długo grupę opuścili Więc Klara że zamarzła do kości uważa Na nartach przed śmiercią chce pojeździć Ola A że całą grupę wszystko to przeraża By się nie nakręcać - taka Kasi wola Rzekła też "Niech Ryba szlaku nam poszuka" Szedł więc pół godziny, przeszedł metrów trzysta Bo grzbiet ten zdobywać wielka była sztuka Wszak ciągle pod górę - rzecz to oczywista Zaś zawsze gdy sobie przystanął zmęczony To w dole widział obóz tak blisko za sobą Ale gdy się wspiął w końcu wtedy upragniony Znak szlaku na drzewie był jego nagrodą Więc kiedy w końcu Marek z Onufrym wrócili A było to po dobrej godzinie czekania Wszyscy ścieżką Ryby pod górę ruszyli Zmarznięci od długiego w jednym miejscu stania Wyszliśmy na górę i patrzymy dokoła Przed nami na znaku dystans do schroniska 4 kilometry - to każdy przejść zdoła Wszyscy się cieszymy, kolacja już bliska Ale tu tragedia, śnieg ponad kolana Prowadzący jeden po drugim nam słabną Nagle się oddala wieczerza wyczekana Szkoda by zamarznąć w taką zimę ładną Ale coraz słabsi wszyscy się czujemy Prawie wszyscy teraz mokro w butach mamy A gdy Pisaną Halę z trudem pokonujemy To wciąż na drogowskaz z dystansem czekamy Potem kończy się laskiem nasza Hala Pisana Krótki postój oczywiście, wszystkim go potrzeba Och mógłbym tak tutaj pozostać do rana Nie, wstawaj tutaj mógłbyś doczekać się nieba Następna hala teraz Onufry na przedzie Wtem chwila zwątpienia widać dwie chatki w oddali Na sąsiednim grzbiecie co teraz powiecie Czyżbyśmy się na inny grzbiet zaplątali? Nie, idziemy dalej, to nie nasza hala Nie traćcie nadzieji, znak jakiś, wszak sami Widzicie - 1000 metrów, radość nas powala Lecz nad poziomem morza te metry, nie przed nami Więc znowu zmęczenie i znowu zmartwienie A śniegu w którym brniemy ciągle coraz więcej Trzeba by do losu złożyć zażalenie A męczymy się strasznie, więc złóżmy jak najprędzej Wszyscy z nóg lecimy, więc Ryba ściął lasem Za nim zaś pokryta śniegiem nowa hala Tabliczka zaś 3 komma 2 tymczasem Całą naszą kruchą nadzieję rozwala Co? To my kilometr w godzinę robimy? Zapadła panika, niektórzy już płaczą Prowadzący myślą co teraz zrobimy Zaś część grupy już zniszczona rozpaczą Więc przez tą halę w poprzek, a nie wzdłuż idziemy Jak najszybciej do lasu tam po drugiej stronie Tam pomysł Onufrego zrealizujemy Gdy znajdziemy sobie dogodne ustronie Bo przecież wszystkim ciążą najbardziej plecaki A są niepotrzebne, więc je porzucimy Weźcie to co chcecie, resztę rzućcie w krzaki Najwyżej rano po nie znów tutaj wrócimy Każdy to, co mu drogie z wyjmuje z plecaka Nikt nie zostwia śpiwora, Onufry gitary A za to dla innych za duża strata taka Prawdziwi twardziele plecak swój biorą na bary Ryba pozostawił więc tylko kapustę Marek eR wszystko bierze, on sobie poradzi Inni swe plecaki biorą prawie puste Piotr na przykład wszystko pod ręcznikiem kładzie Znowu w drogę idziemy, ostatki paniki Kasia dzielnie gasi z Onufrym pospołu Marek z Jankiem świetne na trasie wyniki Mają tylko Ryba wciąż wpada do dołów Ryba plecak zostaw jednak lżej ci będzie Po co się tak szarpiesz? To za upór kara! Przecież się zapadasz, tu głęboko wszędzie Ryba w końcu w ręcznik owinął aparat. A plecak zostawił gdzieś pod jakimś drzewem Niedaleko obok leży plecak Piotra Dzwiga jeszcze Paweł i Marek i Kasia Janek oraz Ania chociaż cała mokra Na następnej hali, co Krajaną zwana Śniegu nagle Rybie po pas się zrobiło Zaś szlaku nie widać, dola zafajdana Zasłaniają drzewa, to Rybę wykończyło Więc zmienił się z Onufrym i poszedł pomagać Pawłowi, co najmocniej ucierpiał od chłodu Zaś Kasia Piotrowi ułatwia się zmagać Ta czwórka idzie z tyłu, reszta prze do przodu Śnieg do pasa sięga także Onufremu Szlaku szuka idzie od drzewa do drzewa A skurcz go w prawym udzie wziął jakiś czas temu Teraz się dołącza jeszcze noga lewa Lecz w końcu żeśmy jakoś przez halę przebrnęli Jeszcze dwa kilometry a zaczyna zmierzchać Więc gnamy prędko naprzód choć w tyle zginęli Maruderzy, trzeba więc GOPR po nich wezwać Po Krajanej droga łatwiejsza się zrobiła Choć po takiej hali niewielka to sztuka Onufrego Magda na jakiś czas zmieniła Narciarz ślad pozostawił, więc szlaku się nie szuka Potem znikł co prawda i znowu po drzewach Musi patrzeć Onufry (znów on jest na przedzie) Klara trochę jakby wysiadła na nerwach Ale za to droga w dół nam teraz wiedzie Potem już tylko finisz, metrów siedem setek A gdy jeszcze tylko światło ujrzeliśmy Jak szaleni gnaliśmy by osiągnąć metę Jeszcze tylko sznur od wyciągu minęliśmy I zeszliśmy na drogę, potem do schroniska Wreszcie ciepła herbata, Onufry GOPR-u szuka Wszyscy się radują, chwila snu jest bliska Tylko gdzie są tamci wreszcie do GOPRówki stuka Tymczasem na drodze dwie grupki zostały Kasia z Piotrem idą naprzód bez wytchnienia Choć Kasia jest sucha, Piotr mokry jest cały Sił mu już brakuje, staje ze zmęczenia Na szczęście moc znalazł by wciąż iść do przodu I Kasię na duchu gasnącym podtrzymać Teraz on prowadzi choć grabieje z chłodu Żadne z nich na drugie nie może się zżymać Doszli do schroniska gdy GOPR-owiec ruszał Na szlaku więc zostały tylko dwie ofiary Zaś w Onufrym raźniej podskoczyła dusza Gdy ujrzał właścicielkę niesionej gitary Z Rybą oraz Pawłem poważniejsza sprawa Umęczeni, w śniegu każdy z nich utyka A jakby była nie dość radosna zabawa Pawłowi od tej chwili rzeczywistość umyka A więc są w jaskini, Ryba na to rzecze "Ach, idziemy dalej, w lot dajemy nogę Woda nas zalewa, ruszaj naprzód, człecze! Nawet ci zaśpiewać Macarenę mogę" Ale nie ustały na tym ich kłopoty Pawłowi but nagle utknął w grząskim śniegu Tak Rybie zmarzły ręce, a Pawłowi stopy Że włożyć go nie mogą, a więc trwają w biegu Drugi but to detal, został trochę potem Im to tak z pięćdziesiąt metrów się zdawało Lecz gdy go chcieliśmy oddać mu spowrotem Że dwóch kroków nie ma wnet się okazało Potem Paweł upadł na śnieg, no a Ryba Strachu się nałykał, dwie minuty cucił Myśli "No bez jaj, nie poniosę go chyba" Na szczęście go w końcu do pionu przywrócił Lecz dalej nie pójdą, obaj już dość mają Więc znowu obmyślił Ryba fortel nowy Sosny się chwycili, mocno ją trzymają I mają nadzieję, że ratunek gotowy GOPRowiec ich znalazł dzięki krzykom w lesie Napoił herbatą, wziął Pawła na plecy Rybę posłał przodem bo dwóch nie poniesie Trafili do schroniska nie robiąc już hecy Cały dowcip historii polega zaś na tym Że mimo iż utkana zimnem, śniegiem, szlochem Nikomu z nas nic nie jest, zapewne więc latem Znów ruszymy w trasę choć... mądrzejsi trochę
Zabacz też wpis do kroniki z w/w zimowiska
