21. WDW
„Stare Żbiki”
Głębiej, nie byle jak, nie po łebkach,
byle liznąć, byle zbyć, ale rzetelnie,
uczciwie, dokładnie.
Nie jesteś zalogowany.
   
załóż konto
Zostań Żbikiem

KRONIKA

Rajd Puszcza Augustowska, październik 1999r.

Spotkaliśmy się na Dworcu Wschodnim, a nie nieprawda... na Centralnym, na dobrą godzinę przed odjazdem pociągu. Po obrzuceniu się Cholinexem, tudzież co lżejszymi osobami, oraz po dwudziestosześcioosobowym kółku z imionami, weszliśmy do pociągu. Z tegoż wysiedliśmy dopiero za Augustowem, w środku nocy (chyba koło piątej). A potem szliśmy, szliśmy i szliśmy, aż do pierwszego postoju, na którym związaliśmy się sznurkami, zabieraliśmy czapki, zrzucaliśmy na ziemię i generalnie zachowywaliśmy się brutalnie. Po śniadanku ruszyliśmy dalej. Spory kawałek szliśmy torami dawnej kolejki wąskotorowej. Na następnym postoju zachowywaliśmy się jeszcze bardziej brutalnie niż na poprzednim, zrzucając się wzajemnie z górki w dół. Powstał wtedy nowy rodzaj rozrywki: "IMPREZA". To, że osoba A robi imprezę u osoby B polegało na tym, że osoba B leży na ziemi, a w pewnym momencie osoba A rzuca: "impreza!" po czym cały lud zwala się i kładzie warstwami na osobie B.

Po przejściu kolejnych kilku odcinków czekała już na nas stanica, w której mieliśmy nocować. Niestety, była zamknięta, a pana, który miał przywieźć klucz, udało się dopiero później złapać telefonicznie. Okazało się, że jest pijany, a był tu dzień wcześniej i ukrył klucz tak sprytnie, że wszyscy mieli problemy z jego odnalezieniem. Jednak w końcu udało się dostać do środka. Była to kuchnia. I w tej kuchni później spaliśmy. Ale zanim zjedliśmy obiad, był on robiony na ognisku (ze wszelkimi możliwymi przygodami typu "z kociołka wylała się woda i trzeba było ją gotować od nowa"). W międzyczasie reszta próbowała się jakoś ogrzać (nie było ogrzewania, a temperatura była dość niska). Wyglądało to tak, że jedna osoba leżała opierając się ścianę, a reszta leżało na niej (mniej lub bardziej bezpośrednio), przykryta dodatkowo kilkoma śpiworami. Było tam ciepło i w miarę stabilnie, choć w pewnym momencie zaczęło się "kikanie "palcami w kręgosłup. Po obiadku (właściwie kolacji, i to kolacji przy świecach, gdyż prądu też nie było), składającego się w połowie z kanapek (jeden duży kociołek ryżu to trochę za mało jak na dwadzieścia sześć osób), część osób poszła spać, a część śpiewać w jakimś ciasnym pomieszczeniu. Ale i to się szybko skończyło i wszyscy poszli w objęcia Morfeusza, lub swoje nawzajem, bo nie było ogrzewania, więc niektórzy spali. Rankiem ruszyliśmy szybkim tempem w trasę, bo czasu było mało. Potem czasu było jeszcze mniej, a drogi do przejścia nadal sporo. Szliśmy więc szybko, w miarę możliwości mało zatrzymując się. W rezultacie na przystanku autobusowym byliśmy pół godziny przed czasem. Do pociągu mieliśmy potem też trochę czasu. Wystarczyło np. na "Bagno". W pociągu spędziliśmy pięć upojnych godzinek i wieczorem w niedzielę mogliśmy już wrócić do domciu.

(A w ogóle to impreza przetrwała. Wpisuję to do kroniki, a jest marzec 2001r., a imprezy są rozrywką lokalną.) (Chciałem zaznaczyć, że to co wyżej jest napisane to drobne oszustwo. Uczestniczyłem w imprezach typu w/w już wcześniej i też się nazywały "impreza". Ktoś to po prostu przyniósł.)