21. WDW
„Stare Żbiki”
Głębiej, nie byle jak, nie po łebkach,
byle liznąć, byle zbyć, ale rzetelnie,
uczciwie, dokładnie.
Nie jesteś zalogowany.
   
załóż konto
Zostań Żbikiem

KRONIKA

Obóz wędrowny, Kaszuby czerwiec/ lipiec 1999r.

A więc to było tak. Wyruszyliśmy z Warszawy z zaledwie kilkugodzinnym opóźnieniem, spowodowanym z pozoru nic nie znaczącym faktem, że do pociągu z miejscami wyłącznie leżącymi nie da się wejść legalnie na zwykłym bilecie. Dojechaliśmy jednak szczęśliwie do Czerska, a nawet Karsina. Potem, prażeni przez promienie naszego kochanego słoneczka, które miało nam już towarzyszyć do końca obozu, poszliśmy w świat.

Zawadziliśmy o rezerwat kamienne kręgi, gdzie zamiast zachowywać się jak na przyzwoitych harcerzy przystało, rzucaliśmy się intensywnie szyszkami. Potem udaliśmy się aż za Przytarnię, gdzie spotkaliśmy trójkę dojeżdżających i gdzie rozbiliśmy się na noc.

Następnego dnia, a była to niedziela, poszliśmy powolutku na północ, zatrzymując się po drodze na parę godzin, zużytych na pływanie, granie w "Bar mleczny" oraz zajęcia Marty z komunikacji. Potem Ania i Kuba odłączyli się, aby pojechać do Szarloty i za włosy do obozu ściągnąć Onufrego (i tutaj mamy najlepsze dowody na to, że słońce prażyło intensywnie; według planu do Szarloty mieliśmy dotrzeć tego dnia wieczorem, ale w takiej spiekocie nie dało się dużo łazić). Onufry przywiózł ze sobą gitarę, więc tej nocy odbyły się śpiewanki. Jedynym nieprzyjemnym, dla bardziej leniwych, aspektem była konieczność przeniesienia obozu o kilkaset metrów, by krówki nas rano nie zdeptały, ale i tak potem spało się przyjemnie.

Kolejny dzień tym się między innymi różnił od poprzedniego, że był już pełny skład: całe osiemnaście osób (no, powiedzmy siedemnaście i jakieś szczątki Onufrego): Marta Szcz., Jarek, Kuba Pochrybniak, Onufry, Kasia R., Maciek Pog., Bolo, Gosia Pluta, Asia Bartoszewska, Ola Górnicka, Milena Gregorczyk, Ania Królikowska, Ewa Grabowska, Marcin Szlassa, Marek Gr., Marek R., Paweł Woźniak, Maja Górna.

Słońce było jeszcze bardziej nieznośne niż poprzedniego dnia, więc pokonaliśmy znikomą odległość. Ale za to w nocy były warty i pół obozu spało pod gołym niebem, mimo intensywnych ataków komarów.

Następnego dnia udało nam się w końcu dotrzeć do Szarloty, czy też raczej jej okolic. Również w końcu dało się zrobić ognisko obrzędowe, na którym została ukrzyżowana Asia, oczywiście według ceremoniału drużyny Gosi.

Tego dnia nawet trochę padało, ale i tak zaraz się rozpogodziło.

Kolejny dzień był dniem pożegnania i Kaszub, i Asi. Siedemnastoosobowym składem pojechaliśmy nad morze, do Łeby, a nawet do Główczyc. Ponieważ rzeczywistość nie do końca pokrywała się z mapą i niestety dotyczyło to głównie kempingu, który na mapie był, więc musieliśmy kombinować. Na szczęście udało nam się znaleźć nocleg na plebani, którego najpoważniejszą wadą były prysznice o temperaturze wody bliskiej zeru bezwzględnemu. Następny nocleg, tak jak dwa kolejne, spędziliśmy już na wymarzonym kempingu. Pierwszego wieczoru, mimo zmęczenia, wzięliśmy udział w grze Kaśki, dotyczącej dość ściśle samarytanki. Później odbyły się nawet śpiewanki, lecz nie potrwały zbył długo, zważywszy na to, że wszystkie trzy osoby były zmęczone.

Do plaży mieliśmy parę kilometrów, ale za to droga do niej prowadziła przez bardzo fajne wydmy. Piasek potem oczywiście był wszędzie. Przy jego zresztą pomocy "udoskonaliliśmy" Milenę, robiąc z niej rzeźbę o bujnych kształtach. Na plaży pożegnaliśmy się z pięcioma osobami, które ruszyły do stolicy. Nie pozostało nam nic innego, jak tylko zrobić ognisko obrzędowe. Tematem było Prawo Harcerski.

Następnego dnia znów wyruszyliśmy na plażę, by pobibolić się. Po powrocie bawiliśmy się w ustawianie fotografii, później było ognisko obrzędowe (tak dla odmiany). Było to ognisko podsumowujące (jak to zazwyczaj bywa z ogniskami ostatniego wieczora). Budujący był fakt, że wszyscy wyrazili bardzo pozytywną opinię na temat tego obozu - i to mimo tego, że był on nie w górach.

I rzeczywiście - był świetny. Następnego dnia w celu pobicia stawki żywieniowej (2,52), zjedliśmy w Słupsku pizzę i wróciliśmy ekspresem do domciu. I wszyscy zadowoleni.